Polski

Alfabet Śmierci

tauri5 Część 1

Image

Code: Select all


Nazywam się Tomasz Antkowiak i nie byłoby w tym nic ciekawego, gdyby nie fakt, że moje dotychczas spokojne życie zakłócone zostało niespodziewanym telefonem o godzinie 4 nad ranem... Mój dawny znajomy, Wojtek, wzywał mnie na pomoc, przekonany, że grozi mu śmiertelne  niebezpieczeństwo. Nie udało mi się niczego więcej dowiedzieć, gdyż jakiś dziwny, dobiegający jakby z zaświatów głos, zakłócił połączenie. Szybki telefon po taksówkę i już byłem w drodze na dworzec. Tam zaczepił mnie stary żebrak, proponując wróżbę, na którą, na moją zgubę, dałem się skusić... Mocne uderzenie w głowę spowodowało, że straciłem przytomność. Obudziwszy się, spostrzegłem dziwną rankę na ramieniu, zupełnie jak pozostałość po zastrzyku. Nie przejąłem się tym zbyt mocno (sam nie wiem dlaczego) i począłem studiować najnowszą gazetę. Przeczytałem kilka zdań i... szok nie pozwolił mi się ruszyć — mój przyjaciel Wojtek zginął śmiercią tragiczną — wraz ze swoją dziewczyną utonął w jeziorze. Jakiś wewnętrzny głos podpowiedział mi, że coś tu jest nie tak... te dziwne zmiany na jego ;ciele, dziwny napis sporządzony krwią... Pozo-' stało mi tylko jedno - wyruszyć do Dębów... I tak zaczyna się moja historia...

Podróż nie była zbyt przyjemna, wysiadłszy z pociągu, poczułem nagłą, niczym nie uzasadnioną potrzebę znalezienia się tam z powrotem. wróciłem zatem i jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem miłego staruszka, na którego podczas podróży nie zwróciłem najpewniej uwagi. Zaprosił mnie do rozmowy i wspomniał coś o swoich problemach, nie chciał jednak powiedzieć niczego bliżej. Nie wiedział chyba, co przywiodło mnie do tego miasteczka, bo nigdy nie . psułby mi humoru, przestrzegając mnie przed przykrościami, jakie mogą mnie tu spotkać. Na pożegnanie dał mi karteczkę z adresem — był pewien, że będzie mi przydatna. Stacja PKP przestała mnie już bawić i postanowiłem udać się do centrum. Po drodze dostrzegłem leżące na ziemi papierosy. ’Człowiek nigdy nie wie, co może mu się przydać w życiu’ — pomyślałem i chociaż nigdy nie paliłem, podniosłem paczkę i schowałem do kieszeni. Pobliski sklep, choć nie wyglądał na Harrod’sa, był mimo wszystko dosyć przytulny, wstąpiłem więc na chwilę i udając, że ‘ jestem tu nowy, rozpocząłem konwersację. Pani .ekspedientka z żalem poinformowała mnie o -śmierci Janiny Stachury i o jej siostrze z mężem ...ech ...już nawet nie pamiętam. Dość, że i tak nic nie kupiłem, a sklep zamknięto zaraz po moim wyjściu. Rozejrzałem się dookoła i spostrzegłem, stojącą nie opodal, mapę miasteczka. ; Kierując się jej wskazaniami poszedłem odwiedzić moją dawną miłość — Marlenę. Gdy ją zobaczyłem, odżyły we mnie dawne wspomnienia — nic się nie zmieniła. Tylko dlaczego nie odwiedzała mnie w szpitalu, po tym moim wypadku motorowym, a zresztą co mi tam, przecież to było kilkanaście lat temu. Postanowiłem, że podam się za kogo innego (ciekawe czy da się nabrać). Jakież było moje zdziwienie, gdy mimo że pomyliłem nazwiska, poznała we mnie kolegę z ławki Tomka Antkowiaka. Zaprosiła mnie do środka i opowiedziała wstrząsającą historię... Okazało się, że ten Tomek (hmm, zaraz, to przecież JA) ...nie żyje — podobno zginąłem w wypadku. Marlena była nawet na moim pogrzebie. Już miałem rzucić się jej na szyję, krzycząc, że nic mi nie jest, że to jakaś potworna mistyfikacja, coś mnie jednak powstrzymało. Co będzie, gdy weźmie mnie za zjawę? Nie, nie mogłem tego zrobić. Udając, że słyszę o wszystkim po raz pierwszy, począłem dopytywać się o śmierć Wojtka i swoją. Marlena nie mogła mi zbyt wiele powiedzieć, poradziła za to, bym udał się na policję albo do proboszcza, który prowadzi księgi wieczyste. Aby wizytę u księdza jakoś mi ułatwić, dała mi parasol, który proboszcz u niej ostatnio zostawił. Tak uzbrojony, zdecydowałem się na odwiedziny posterunku w Dębach. Wychodząc z domu Marleny ’pożyczyłem’ sobie jedną z pomarańczy leżących na stole. Niestety, posterunek był zamknięty i na żadne pukanie nikt nie odpowiadał. Stałem tak rozmyślając, podczas gdy słońce, odbijając się od lusterka stojącego nie opodal BMW, niemiłosiernie raziło mnie w oczy. Zdenerwowałem się i choć, wierzcie mi, nie mam zapędów wandalskich, postanowiłem zlikwidować nagłą przeszkodę. Cóż, słabe teraz robią te lusterka... chciałem je tylko ruszyć, a ono zostało mi w ręku. Zaopatrzony w nie chciane lusterko, udałem się na parafię, w nadziei, że tam dowiem się czegokolwiek. Drzwi otworzył mi młody ksiądz i po krótkiej wymianie grzeczności zaprosił mnie do środka. Poczuł pewnie moje przywiązanie do parasola, bo mimo moich nalegań, nie chciał mi go odebrać. Proboszcz był w porządku, nie pytał o nic, nic nie chciał wiedzieć, tylko od razu dał mi księgę wieczystą, abym ją sobie przestudiował. Strona, która mnie najbardziej zainteresowała, zawierała wszystkie zgony z kilku ostatnich miesięcy. Czytałem zaintrygowany, gdy nagle do świadomości przywróciło mnie nagłe szarpnięcie za ramię. Proboszcz wyglądał na wyraźnie podekscytowanego. Poinformował mnie, że pana Ternawskiego przejechał samochód (kto to do licha jest pan Ternawski) i spytał czy nie chcę pojechać z nim do szpitala. Jako urodzony rajdowiec poczułem, > to co czują tylko konie wyścigowe przed rozstrzygającą gonitwą. Moja ^ żyłka poszukiwacza przygód nie pozwoliła mi powiedzieć ’nie’. Wybiegliśmy przed dom...

Po krótkiej, aczkolwiek szaleńczej jeździe, dotarliśmy pod szpital. Już miałem wyskoczyć z samochodu, gdy zauważyłem coś podejrzanego. Schowek przy przedniej szybie był nie domknięty. Jakie było moje zdziwienie!» gdy otworzywszy go szerzej, zobaczyłem w środku zwinięty kawałek sznura ja Nie namyślając się długo schowałem > go do kieszeni i żwawo pognałem do/’ izby przyjęć. W głębi sali, między szafkami z ni zliczoną ilością leków, siedział młody lekarz. Przedstawił się jako Maciek i poinformował mnie o szczegółach wypadku. Zapytałem go również o sprawę Wojtka. I tu okazał się być pierwszą osobą, która mogła mi coś powiedzieć. Okazało się,-że Wojtka i jego dziewczynę, zaraz po wyłowieniu, zabrała karetka policyjna. Nie pozwolono ni komu spojrzeć na ciała — nawet lekarzom z miejscowego szpitala. Maćkowi jednak udało się schować i podejrzeć całą policyjną procedurę. Widok, jaki ukazał się jego oczom, przeraził go.. Podczas tej wielce intrygującej rozmowy z Maćkiem poczułem dziwną senność. Maciek sugerował, że to wina jakiejś pasty do podłogi, że to ta pielęgniarka... Jaka pielęgniarka już nie wiedziałem... zapadłem w dziwny sen.

Miałem dziwną wizję, widziałem kogoś, kto wyglądał, jakby mówił do mnie spod wody. Nic z te go nie zrozumiałem... Kiedy począłem dochodzić do siebie, najpierw niewyraźnie, potem z większą intensywnością, dostrzegłem postać: pielęgniarki, pochylającej się nade mną. Uniesiony w górę nóż kuchenny błyszczał znad głowy i złowieszczo mierzył w moje serce, nie poczciwy księżulo, nie opowiadałbym tego. Podarowany mi przez niego parasol doskonale spełnił swoją rolę. Dźgnięta pielęgniarka upadła martwa na szpitalną posadzkę. Zza drzwi wyłonił się Maciek, swym nie znoszącym sprzeciwu głosem kazał mi uciekać i obiecał, że będzie mnie krył. Na wszelki wypadek, by nie zostawiać dowodów zbrodni, wcisnął mi do ręki nóż zabitej pielęgniarki, (c.d.n.)

 Tomasz ’Hires’ Filipek, Artur ’R2D2 Frankowski




-- 19 Lis 2013, 20:11 --

Część 2

Image

Code: Select all

Jedyną osobą, która mogła mi pomóc była Marlena — do niej więc skierowałem swoje kroki. Ona, nie wiedzieć skąd, znała już całą sytuację... Ku mojemu zdezorientowaniu, dowiedziałem się, że Ternawski dostał nagle ataku i znajduje się w stanie krytycznym, ksiądz Źrebak zniknął, a Zembowskiego aresztowała policja. Co więcej, przemiła koleżanka chciała abym wrócił do szpitala i porozmawiał z Ternawskim. Cóż było robić, wyszedłem od Marleny i w drodze do szpitala postanowiłem zahaczyć o cmentarz. Grabarz, gdyż to on właśnie pojawił się przed cmentarną bramą, nagadał mi przerażających rzeczy. Wspominał coś o rozmytych przez deszcz grobach i trupach... Ohyda! Czym prędzej stamtąd uciekłem. Biegłem przed siebie i ocknąłem się dopiero, gdy stanąłem przed posterunkiem policji. Stojące nie opodal BMW miało niezłe lusterko, w dodatku nieco obluzowane. Wziąłem je więc, w nadziei, że kiedyś może się przydać. Nadszedł czas na ponowną wycieczkę do szpitala. Izba przyjęć, o dziwo, stała otworem. Na łóżku, w małym pokoiku, leżał Ternawski — podłączona kroplówka, powoli podawała krew do żył umierającego. Słyszałem jego zduszone westchnięcia, gdy próbował coś powiedzieć. Musiałem się nachylić, aby usłyszeć choć jedno słowo. Szeptał coś o czerwonym zachodzie słońca i Jasnym Domu, którego wrota się otwierają. Dom ten miał się znajdować na wzgórzu za kościołem. To było wszystko, co Ternawskiemu udało się powiedzieć. Opuściłem szpital, z dziwnym przekonaniem, że to dopiero początek kłopotów. Co, u licha jest za kościołem? Na to pytanie odpowiedzi udzieliła mi Marlena. Potwierdziła ona tylko moje przypuszczenia, co do grozy sytuacji. Za kościołem znajdował się cmentarz. Z braku lepszych pomysłów, odwiedziłem parafię. Jakież było moje zdziwienie, gdy przejrzawszy księgi wieczyste zobaczyłem tam zapis o śmierci Tarnawskiego i uaktualnioną listę parafian. Księżulo widać nie próżnował. A może to nie on...? Odkładałem już księgę, gdy wypadł z niej liścik. Nic z niego nie rozumiałem. Dowiedziałem się, że młodzieniec (to pewnie o mnie) ma otrzymać klucz — da mu go Gerwazy. Kto to jest Gerwazy i o jaki klucz tu chodzi? Na te pytania nie mogłem sobie odpowiedzieć. Przypomniała mi się brama przy cmentarzu — może do niej potrzebny będzie klucz. Pospieszyłem na cmentarz. O dziwo, przy bramie, między kamieniami wisiał mały kluczyk. Szczęśliwy udałem się na policję. Może tam kluczyk będzie pasował. Uchylone okno zapraszało do środka — z zaproszenia skorzystałem, zarzucona na parapet lina umożliwiła mi dostanie się do środka. W małej celi siedział Maciek. Krótko opowiedział mi co się stało, poradził skorzystać z okazji i prze-
szukać szafkę ze szpargałami w drugim pokoju. Postąpiłem zgodnie z jego radą i rozejrzałem się trochę. Na środkowej półce stała teczka z aktami. Szybko znalazła się pod moim swetrem. Z posterunku pospieszyłem do domu Janiny Stachury, bowiem tylko tam jeszcze nie byłem. Drzwi otworzył mi dobrze zbudowany mężczyzna. Nie był zbyt uprzejmy, dopiero przyciśnięty powiedział, że nazywa się Stachurski. Sprawiał wrażenie, jakby się czegoś lub kogoś obawiał. Postanowiłem sprawdzić, jak bardzo Stachurski się boi. Na widok dużego krzywego noża, Stachurski zbladł jak ściana i przerażony pozwolił mi przeszukać mieszkanie. Widząc, że zupełnie nie o to mi chodziło, dał mi czyjś adres, mówiąc, że bardzo może mi się przydać. Zadowolony z udanego eksperymentu, poszedłem by znaleźć napisany na karteczce adres.
Zapukałem, a po chwili drzwi otworzyły się i stanęła w nich mała staruszka. Ona jedyna wiedziała, że nie umarłem i od razu mnie poznała — była to moja babcia. Po chwili rozmowy, dała mi wskazówkę, gdzie mogę znaleźć Gerwazego. Pociąg odjechał zaraz po tym, jak do niego wsiadłem. Gdy dojechałem, na stacji oczekiwała mnie Marysia Walczewska — córka Gerwazego. Z tajemniczą miną zaprowadziła mnie do domu i poleciła otworzyć teczkę z aktami. Gdy to uczyniłem, bardzo się rozczarowałem — nie było tam nic ciekawego. Już miałem zamknąć teczkę i cisnąć ją ze złością w kąt, gdy na jednej ze stron zobaczyłem kopię dziwnego znaku. Był to pentagram i, jak wyjaśniła mi Marysia, to właśnie on pojawiał się na czołach zabitych. Klucz, wzięty z bramy cmentarnej, wrzuciłem do studni, stojącej na podwórzu. Marysia powiedziała, że wezmę go .po tamtej stronie". Dała mi też miksturę, która miała zapewnić mi przejście na Drugą Stronę. Wypiłem ją i poczułem wszechogarniającą mnie senność. Zapadając w otchłań snu, słyszałem bliskie strzały.
Kiedy się obudziłem, spostrzegłem, że nie mam nic przy sobie — wszystkie zebrane wcześniej przedmioty zniknęły. Marysi też nigdzie już nie było. Zdałem sobie sprawę, że teraz znajduję się w Krainie Snu i że nie znam żadnych praw, jakie w niej rządzą. Trzeba jednak działać. Wziąłem zatem stojące na podłodze wiadro i poszedłem w stronę studni. Wiadra nie udało mi się napełnić, ale na dnie studni zauważyłem jakiś błyszczący przedmiot — wyglądał jak klucz. Z cembrowiny zabrałem młotek. Z podwórka biegły dwie drogi — jedna prowadziła na pobliską łąkę, druga do kościółka. Najpierw wybrałem pierwszą z nich. Na łące stała sarna i szczypała trawę — wydawała mi się dziwnie znajoma. Niestety, na moje zagadywania me odpowiadała. Nie opodal miejsca gdzie pasła się sama leżał w trawie, rzeźnicki pistolet, służący do usypiania zwierząt. Nie widziałem dla niego zastosowania, ale wiedząc, że nigdy nie wiadomo co się może przydać, wsadziłem go do kieszeni. Uzbrojony, ruszyłem do kościółka. Na ławce, w słońcu, leżał jakiś mężczyzna. Musiał spać bardzo głęboko, gdyż nawet me zauważył, kiedy przywłaszczyłem leżący koło niego pędzel do golema. Nie odpowiadał, na żadne krzyki i wołania — najzwyczajniej spał, jak zabity. Był pierwszą osobą, jaką spotkałem po Drugiej Stronie, musiałem zatem go obudzić. Na stoliku przed kościelnymi drzwiami stał kubek, a w naczyniu zawieszonym na słupie było trochę święconej wody.
Pełen kubee przechyliłem nad głową śpiącego, który natychmiast doszedł do siebie. Powiedział mi, że ma fajną książkę, ale za nic nie chciał jej oddać — nie bawiły go moje kawały, ani nie skusił się na chusteczkę Wyraźnie chciał czegoś innego. Nie doszedłszy z nim do porozumienia, podążyłem w stronę drogi. Za zakrętem stało i rozmawiało czworo ludzi — kiedy mnie zobaczyli, potraktowali mnie jak dziecko i to w dodatku kilkuletnie. A więc to tak - pomyślałem. Każdy widzi innych na swój sposób. Wysłuchałem zagadki o jabłkach którą uraczyli mnie napotkani  i postanowiłem wrócić. Na ziemi leżał gwóźdź, który podniosłem podążyłem w kierunku starego domu, mijając po drodze kościółek. Tablica stojąca koło bramy mówiła, że jest to leśniczówka. W dali zobaczyłem ogromną jabłoń z mnóstwem jabłek — postanowiłem, jedno sobie zerwać. Niestety, wszystkie wisiały trochę za wysoko i nie mogłem ich dosięgnąć. Z podwórka zabrałem zatem stary zniszczony stolik. Złamaną nogę naprawiłem - używając młotka i znalezionego wcześniej gwoździa — w ten sposób, stając na stole, stałem s>ę posiadaczem ładnego, dorodnego jabłka. Czym prędzej zaniosłem je tej czwórce przechadzającej się po drodze i w zamian za to dostałem od nich książkę. Obudzony ponownie facet, ubił ze mną interes — za moją książkę podarował mi swoją — był to zielnik. Kiedy pospiesznie go przekartkowałem, przeszedł mnie dreszcz emocji — jedna ze stron zawierała bowiem przepis na piorunującą truciznę, (c.d.n.)

Tomasz ’Hires’ Filipek Artur 'R2D2' Frankowski




-- 19 Lis 2013, 20:30 --

Część 3

Image

Code: Select all

to ostatnia już część rozwiązania do Alfabetu Śmierci.

Znałem już przepis na truciznę (podobny już widziałem w jednej z książek Agaty Christie). Przypomniałem sobie, że koło leśniczówki rosło jakieś zielsko. Tak, to był ślepik. Zerwałem go. Teraz potrzebowałem czegoś, co pozwoliłoby mi zetrzeć ziółko. Na targu widziałem młynek, więc udałem się tam z nadzieją, że uda mi się go zdobyć. Nie było jednak łatwo. Nie miałem pieniędzy ani nic na wymianę. Cóż, czego nie robią zdesperowani ludzie... Gwizdnąłem zegarek z ręki faceta po prawej stronie i mogłem już wymienić się na młynek. Podobno cel uświęca środki, więc nie miałem większych wyrzutów sumienia. Zmieliłem zioło i trucizna była gotowa. Postanowiłem porozmawiać z ludźmi na targowisku. Facet od zegarka to był jakiś palant, ciągle gadał co innego i sam sobie przeczył. Wiedziałem, że od niego nie uzyskam żadnych cennych informacji. W poszukiwaniu rozsądnych rozmówców dotarłem do budki rzeźni-ka. To dopiero był koleś! Jakiś maniak, czy co? Wyszedłem od niego, ale po chwili stwierdziłem, że on coś wie... Może to on jest sprawcą tych dziwnych morderstw? Postanowiłem odwiedzić go jeszcze raz. Podczas drugiej rozmowy obiecałem, że pokażę mu osobę, która może stać się jego kolejną ofiarą. Udaliśmy się do knajpki, gdzie wesoło gaworzyliśmy przy piwku. Gdy morderca zaczął się niepokoić i podejrzewać mnie o jakiś żart, dosypałem mu trucizny do piwka i zaproponowałem wspólny toast. Tak! To zadziałało. Szybko zabrałem mały kluczyk i uciekłem z oberży. Po drodze porozmawiałem z facetem, od którego dostałem młynek. Podał mi adres, pod którym mieszkał masarz. Ciekawa sprawa, z kim więc piłem przed chwilą piwko z ziółkami? Zanim udałem się pod uzyskany adres, poszedłem na most. Przechyliłem się przez dziurę w poręczy i ujrzałem ducha rzeki. Użyłem na nim starego młynka, który stał się nowy. Ciekawe, czy duch daje gwarancję? Ale nie tracąc czasu na bezsensowne rozważania, udałem się do domu masarza. Hm, w tym świecie masarz pracował na policji. Kluczyk, który niedawno zdobyłem, pasował do okienka. Wszedłem do piwniczki. Było tam kilka dziwnych obrazków, na które nie zwróciłem uwagi. Jak się później miało okazać, należało zapamiętać ułożenie klocków na rysunkach. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem i jedyną rzeczą, która mnie zainteresowała, był nabój. Natychmiast włożyłem go do pistoletu — pasował. Wyszedłem z piwnicy i udałem się w miejsce, gdzie wcześniej widziałem sarenkę. Pomyślałem: Byłem już złodziejem, zabiłem pielęgniarkę, otrułem masarza, a co mi tam, zastrzelę sarnę. To też uczyniłem. Jakież było moje zdziwienie, kiedy dowiedziałem się,że sarną była córka Gerwazego. Opowiedziała mi o Jasnym Domu i dała okulary, dzięki którym mogłem widzieć więcej (choć nigdy nie narzekałem na kłopoty ze wzrokiem). Marysia miała rację. Dzięki okularom dostrzegłem teraz leśną drogę. Poszedłem nią i trafiłem do domku starej wróżki, Quefrete Xang. Postanowiłem porozmawiać z nią, choć nigdy nie lubiłem, gdy ktoś czytał w moich myślach. Dałem staruszce nowy młynek (nie mówiąc nic o braku gwarancji). Wróżka wyjaśniła mi wiele spraw. Powiedziała mi, że moim najbliższym zadaniem miało być skąpanie się w rzece. Pomyślałem, że to nic wielkiego, nieraz latem pływałem w jeziorach i rzeczkach. Jednak okazało się, że tym razem kąpiel bez specjalnego skafandra skończy się dla mnie śmiercią. Kompletowanie sprzętu do nurkowania rozpocząłem od pozbawienia stracha na wróble kawałka sznura.
Zaintrygowała mnie pobliska piwniczka, ale nie odważyłem się do niej zajrzeć. Udałem się do domu masarza, gdyż miałem już doświadczenie we włamywaniu się na komisariat. Użyłem sznura na oknie i ponownie byłem w środku. Porozmawiałem z lekarzem. Okazało się, że Zembowski ma skafander w piwniczce koło stracha. Tyle, że komórka jest chroniona przez ciemną stronę. Musiałem udać się do szpitala, gdyż tam znajdowała się bransoletka — klucz do piwniczki. _ Przed wyjściem udałem się do pomieszczenia po prawej stronie, gdzie wśród szpargałów znalazłem aparat fotograficzny. Poszedłem do szpitala. Tam znalazłem gazę i eter. Nasączyłem gazę eterem i tak uzbrojony wyszedłem z sali. Zaatakowała mnie pielęgniarka. Chciała się zrewanżować, ale potraktowałem ją nasączoną gazą. Jeszcze tylko jedno zdjęcie (cóż za fotogeniczna kobieta!) i w nogi. Uciekałem tak szybko, że po chwili znalazłem się na moście. Pokazałem zdjęcie pielęgniarki duchowi wodnemu, za co otrzymałem bransoletkę. Nareszcie mogłem bez obaw podejść do piwniczki. Nabrałem do wiadra trochę wody ze strumienia i chlusnąłem w stronę wejścia do ziemianki. Dopiero teraz zauważyłem pole siłowe, które chroniło wejście. Zrobiłem zdjęcie pola i ponownie udałem się do ducha rzeki. Wręczyłem mu drugie już tego dnia zdjęcie i po raz drugi otrzymałem w zamian pożyteczny przedmiot. Tym razem była to szklana kula, którą z kolei podarowałem wróżce (sam niestety nigdy nie potrafiłem korzystać z tego typu przedmiotów).

Staruszka sporządziła koncentrat odporności, który miał pomóc mi przy przechodzeniu przez pole siłowe. Trochę obawiałem się tej próby, ale wierzyłem w umiejętności wróżki i przy pomocy koncentratu dostałem się bezpiecznie do skafandra. Niestety, okazało się, że był nieszczelny. Zrozpaczony udałem się do wróżki, która po raz kolejny nie zawiodła moich oczekiwań. Szybko uszczelniła skafander (takiej roboty nie powstydziłby się nawet MacGyver). Teraz musiałem liczyć na siebie. Wiedziałem przecież, co mam zrobić. Wskoczyłem do rzeki.
Skok do wody był niesłychanym przeżyciem. Nabrałem mocy. Mogłem podróżować po wymiarach. Niestety, nie mogłem swobodnie podróżować po miasteczku, gdyż tam czekała na mnie śmierć z rąk sług ciemnej strony. Poszedłem na skrzyżowanie dróg i skręciłem w prawo. Tam spotkałem małą dziewczynkę, Valence. To ona powiedziała mi, jak mam skorzystać z mocy. Natychmiast użyłem swej mocy (w bardzo dziwny sposób,
naciskając FIRE w joysticku) i znalazłem dwa kawałki do układanki. Kolejne dwie części znajdowały się na skrzyżowaniu (także i w tym miejscu musiałem użyć mocy), piąty element znalazłem na moście Brakowało szóstego. Znajdował się w piwnicy, pod komisariatem (tak, widziałem go, gdy brałem nabój). Miał mieć wcięcie z dołu, dwie wypustki z góry i jedną z lewej. Niestety, nie mogłem po niego iść. Wysłałem więc dziewczynkę. Gdy wróciła, połączyłem klocki i powiesiłem na gwoździu, który jakiś wandal wbił w drzewo. Poszedłem do komórki, w której był skafander. W środku stała lodówka. Gdy otworzyłem jej drzwi, znalazłem się koło jakiejś kapliczki. W trawie znalazłem starą księgę. Przeszedłem przez lodówkę i po raz kolejny udałem się po poradę do wróżki. Babcia ofiarowała mi czar zamiany. Użyłem go na Valence i jako mała dziewczynka bezpiecznie dostałem się do miasteczka. Poszedłem do księdza, od którego dostałem klucz do kościoła. Udałem się do miejsca, gdzie czekała na mnie Valence i ponownie zamieniliśmy się postaciami. Już w swoim ciele odwiedziłem kościół, skąd wziąłem kropidło. Zanurzyłem je w wodzie święconej. Jeszcze tylko przesunąłem leżącą książeczkę i szybko poszedłem do masarza, znów pod postacią Valence. Znalazłem się pod moim dawnym domem. Ze środka zabrałem farbę i wędkę. Za pomocą wędki wyjąłem stary klucz ze studni. Pędzlem zanurzonym w zdobycznej farbie zamalowałem lusterko w domu Gerwazego. Także zamalowane lusterko padło moim łupem. Ponownie wcieliłem się w swoją postać i skierowałem się w stronę cmentarza. Tam czekał na mnie Ber-cer. Zaatakowałem go lusterkiem, później kropidłem, a dobiłem ponownie lusterkiem. Przeniosłem się do ducha rzeki. On wręczył mi lekarstwo, dzięki któremu Marlena mogła powrócić do zdrowia. Wróciłem do rzeczywistości. Dałem Marlenie miksturę - potem działy się różne dziwne rzeczy, które jednak musicie zobaczyć już sami...

 Artur ’R2D2’ Frankowski , Tomasz ’Hires’ Filipek


af1.7z

af2.7z

af3.7z
Page 1 of 1 1 https://forum.thecompany.pl/gamingowa-biblioteka-solucje/alfabet-smierci-t3091.html
2013-11-19T20:32:08+01:00
Część 1

Image

Code: Select all


Nazywam się Tomasz Antkowiak i nie byłoby w tym nic ciekawego, gdyby nie fakt, że moje dotychczas spokojne życie zakłócone zostało niespodziewanym telefonem o godzinie 4 nad ranem... Mój dawny znajomy, Wojtek, wzywał mnie na pomoc, przekonany, że grozi mu śmiertelne  niebezpieczeństwo. Nie udało mi się niczego więcej dowiedzieć, gdyż jakiś dziwny, dobiegający jakby z zaświatów głos, zakłócił połączenie. Szybki telefon po taksówkę i już byłem w drodze na dworzec. Tam zaczepił mnie stary żebrak, proponując wróżbę, na którą, na moją zgubę, dałem się skusić... Mocne uderzenie w głowę spowodowało, że straciłem przytomność. Obudziwszy się, spostrzegłem dziwną rankę na ramieniu, zupełnie jak pozostałość po zastrzyku. Nie przejąłem się tym zbyt mocno (sam nie wiem dlaczego) i począłem studiować najnowszą gazetę. Przeczytałem kilka zdań i... szok nie pozwolił mi się ruszyć — mój przyjaciel Wojtek zginął śmiercią tragiczną — wraz ze swoją dziewczyną utonął w jeziorze. Jakiś wewnętrzny głos podpowiedział mi, że coś tu jest nie tak... te dziwne zmiany na jego ;ciele, dziwny napis sporządzony krwią... Pozo-' stało mi tylko jedno - wyruszyć do Dębów... I tak zaczyna się moja historia...

Podróż nie była zbyt przyjemna, wysiadłszy z pociągu, poczułem nagłą, niczym nie uzasadnioną potrzebę znalezienia się tam z powrotem. wróciłem zatem i jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem miłego staruszka, na którego podczas podróży nie zwróciłem najpewniej uwagi. Zaprosił mnie do rozmowy i wspomniał coś o swoich problemach, nie chciał jednak powiedzieć niczego bliżej. Nie wiedział chyba, co przywiodło mnie do tego miasteczka, bo nigdy nie . psułby mi humoru, przestrzegając mnie przed przykrościami, jakie mogą mnie tu spotkać. Na pożegnanie dał mi karteczkę z adresem — był pewien, że będzie mi przydatna. Stacja PKP przestała mnie już bawić i postanowiłem udać się do centrum. Po drodze dostrzegłem leżące na ziemi papierosy. ’Człowiek nigdy nie wie, co może mu się przydać w życiu’ — pomyślałem i chociaż nigdy nie paliłem, podniosłem paczkę i schowałem do kieszeni. Pobliski sklep, choć nie wyglądał na Harrod’sa, był mimo wszystko dosyć przytulny, wstąpiłem więc na chwilę i udając, że ‘ jestem tu nowy, rozpocząłem konwersację. Pani .ekspedientka z żalem poinformowała mnie o -śmierci Janiny Stachury i o jej siostrze z mężem ...ech ...już nawet nie pamiętam. Dość, że i tak nic nie kupiłem, a sklep zamknięto zaraz po moim wyjściu. Rozejrzałem się dookoła i spostrzegłem, stojącą nie opodal, mapę miasteczka. ; Kierując się jej wskazaniami poszedłem odwiedzić moją dawną miłość — Marlenę. Gdy ją zobaczyłem, odżyły we mnie dawne wspomnienia — nic się nie zmieniła. Tylko dlaczego nie odwiedzała mnie w szpitalu, po tym moim wypadku motorowym, a zresztą co mi tam, przecież to było kilkanaście lat temu. Postanowiłem, że podam się za kogo innego (ciekawe czy da się nabrać). Jakież było moje zdziwienie, gdy mimo że pomyliłem nazwiska, poznała we mnie kolegę z ławki Tomka Antkowiaka. Zaprosiła mnie do środka i opowiedziała wstrząsającą historię... Okazało się, że ten Tomek (hmm, zaraz, to przecież JA) ...nie żyje — podobno zginąłem w wypadku. Marlena była nawet na moim pogrzebie. Już miałem rzucić się jej na szyję, krzycząc, że nic mi nie jest, że to jakaś potworna mistyfikacja, coś mnie jednak powstrzymało. Co będzie, gdy weźmie mnie za zjawę? Nie, nie mogłem tego zrobić. Udając, że słyszę o wszystkim po raz pierwszy, począłem dopytywać się o śmierć Wojtka i swoją. Marlena nie mogła mi zbyt wiele powiedzieć, poradziła za to, bym udał się na policję albo do proboszcza, który prowadzi księgi wieczyste. Aby wizytę u księdza jakoś mi ułatwić, dała mi parasol, który proboszcz u niej ostatnio zostawił. Tak uzbrojony, zdecydowałem się na odwiedziny posterunku w Dębach. Wychodząc z domu Marleny ’pożyczyłem’ sobie jedną z pomarańczy leżących na stole. Niestety, posterunek był zamknięty i na żadne pukanie nikt nie odpowiadał. Stałem tak rozmyślając, podczas gdy słońce, odbijając się od lusterka stojącego nie opodal BMW, niemiłosiernie raziło mnie w oczy. Zdenerwowałem się i choć, wierzcie mi, nie mam zapędów wandalskich, postanowiłem zlikwidować nagłą przeszkodę. Cóż, słabe teraz robią te lusterka... chciałem je tylko ruszyć, a ono zostało mi w ręku. Zaopatrzony w nie chciane lusterko, udałem się na parafię, w nadziei, że tam dowiem się czegokolwiek. Drzwi otworzył mi młody ksiądz i po krótkiej wymianie grzeczności zaprosił mnie do środka. Poczuł pewnie moje przywiązanie do parasola, bo mimo moich nalegań, nie chciał mi go odebrać. Proboszcz był w porządku, nie pytał o nic, nic nie chciał wiedzieć, tylko od razu dał mi księgę wieczystą, abym ją sobie przestudiował. Strona, która mnie najbardziej zainteresowała, zawierała wszystkie zgony z kilku ostatnich miesięcy. Czytałem zaintrygowany, gdy nagle do świadomości przywróciło mnie nagłe szarpnięcie za ramię. Proboszcz wyglądał na wyraźnie podekscytowanego. Poinformował mnie, że pana Ternawskiego przejechał samochód (kto to do licha jest pan Ternawski) i spytał czy nie chcę pojechać z nim do szpitala. Jako urodzony rajdowiec poczułem, > to co czują tylko konie wyścigowe przed rozstrzygającą gonitwą. Moja ^ żyłka poszukiwacza przygód nie pozwoliła mi powiedzieć ’nie’. Wybiegliśmy przed dom...

Po krótkiej, aczkolwiek szaleńczej jeździe, dotarliśmy pod szpital. Już miałem wyskoczyć z samochodu, gdy zauważyłem coś podejrzanego. Schowek przy przedniej szybie był nie domknięty. Jakie było moje zdziwienie!» gdy otworzywszy go szerzej, zobaczyłem w środku zwinięty kawałek sznura ja Nie namyślając się długo schowałem > go do kieszeni i żwawo pognałem do/’ izby przyjęć. W głębi sali, między szafkami z ni zliczoną ilością leków, siedział młody lekarz. Przedstawił się jako Maciek i poinformował mnie o szczegółach wypadku. Zapytałem go również o sprawę Wojtka. I tu okazał się być pierwszą osobą, która mogła mi coś powiedzieć. Okazało się,-że Wojtka i jego dziewczynę, zaraz po wyłowieniu, zabrała karetka policyjna. Nie pozwolono ni komu spojrzeć na ciała — nawet lekarzom z miejscowego szpitala. Maćkowi jednak udało się schować i podejrzeć całą policyjną procedurę. Widok, jaki ukazał się jego oczom, przeraził go.. Podczas tej wielce intrygującej rozmowy z Maćkiem poczułem dziwną senność. Maciek sugerował, że to wina jakiejś pasty do podłogi, że to ta pielęgniarka... Jaka pielęgniarka już nie wiedziałem... zapadłem w dziwny sen.

Miałem dziwną wizję, widziałem kogoś, kto wyglądał, jakby mówił do mnie spod wody. Nic z te go nie zrozumiałem... Kiedy począłem dochodzić do siebie, najpierw niewyraźnie, potem z większą intensywnością, dostrzegłem postać: pielęgniarki, pochylającej się nade mną. Uniesiony w górę nóż kuchenny błyszczał znad głowy i złowieszczo mierzył w moje serce, nie poczciwy księżulo, nie opowiadałbym tego. Podarowany mi przez niego parasol doskonale spełnił swoją rolę. Dźgnięta pielęgniarka upadła martwa na szpitalną posadzkę. Zza drzwi wyłonił się Maciek, swym nie znoszącym sprzeciwu głosem kazał mi uciekać i obiecał, że będzie mnie krył. Na wszelki wypadek, by nie zostawiać dowodów zbrodni, wcisnął mi do ręki nóż zabitej pielęgniarki, (c.d.n.)

 Tomasz ’Hires’ Filipek, Artur ’R2D2 Frankowski




-- 19 Lis 2013, 20:11 --

Część 2

Image

Code: Select all

Jedyną osobą, która mogła mi pomóc była Marlena — do niej więc skierowałem swoje kroki. Ona, nie wiedzieć skąd, znała już całą sytuację... Ku mojemu zdezorientowaniu, dowiedziałem się, że Ternawski dostał nagle ataku i znajduje się w stanie krytycznym, ksiądz Źrebak zniknął, a Zembowskiego aresztowała policja. Co więcej, przemiła koleżanka chciała abym wrócił do szpitala i porozmawiał z Ternawskim. Cóż było robić, wyszedłem od Marleny i w drodze do szpitala postanowiłem zahaczyć o cmentarz. Grabarz, gdyż to on właśnie pojawił się przed cmentarną bramą, nagadał mi przerażających rzeczy. Wspominał coś o rozmytych przez deszcz grobach i trupach... Ohyda! Czym prędzej stamtąd uciekłem. Biegłem przed siebie i ocknąłem się dopiero, gdy stanąłem przed posterunkiem policji. Stojące nie opodal BMW miało niezłe lusterko, w dodatku nieco obluzowane. Wziąłem je więc, w nadziei, że kiedyś może się przydać. Nadszedł czas na ponowną wycieczkę do szpitala. Izba przyjęć, o dziwo, stała otworem. Na łóżku, w małym pokoiku, leżał Ternawski — podłączona kroplówka, powoli podawała krew do żył umierającego. Słyszałem jego zduszone westchnięcia, gdy próbował coś powiedzieć. Musiałem się nachylić, aby usłyszeć choć jedno słowo. Szeptał coś o czerwonym zachodzie słońca i Jasnym Domu, którego wrota się otwierają. Dom ten miał się znajdować na wzgórzu za kościołem. To było wszystko, co Ternawskiemu udało się powiedzieć. Opuściłem szpital, z dziwnym przekonaniem, że to dopiero początek kłopotów. Co, u licha jest za kościołem? Na to pytanie odpowiedzi udzieliła mi Marlena. Potwierdziła ona tylko moje przypuszczenia, co do grozy sytuacji. Za kościołem znajdował się cmentarz. Z braku lepszych pomysłów, odwiedziłem parafię. Jakież było moje zdziwienie, gdy przejrzawszy księgi wieczyste zobaczyłem tam zapis o śmierci Tarnawskiego i uaktualnioną listę parafian. Księżulo widać nie próżnował. A może to nie on...? Odkładałem już księgę, gdy wypadł z niej liścik. Nic z niego nie rozumiałem. Dowiedziałem się, że młodzieniec (to pewnie o mnie) ma otrzymać klucz — da mu go Gerwazy. Kto to jest Gerwazy i o jaki klucz tu chodzi? Na te pytania nie mogłem sobie odpowiedzieć. Przypomniała mi się brama przy cmentarzu — może do niej potrzebny będzie klucz. Pospieszyłem na cmentarz. O dziwo, przy bramie, między kamieniami wisiał mały kluczyk. Szczęśliwy udałem się na policję. Może tam kluczyk będzie pasował. Uchylone okno zapraszało do środka — z zaproszenia skorzystałem, zarzucona na parapet lina umożliwiła mi dostanie się do środka. W małej celi siedział Maciek. Krótko opowiedział mi co się stało, poradził skorzystać z okazji i prze-
szukać szafkę ze szpargałami w drugim pokoju. Postąpiłem zgodnie z jego radą i rozejrzałem się trochę. Na środkowej półce stała teczka z aktami. Szybko znalazła się pod moim swetrem. Z posterunku pospieszyłem do domu Janiny Stachury, bowiem tylko tam jeszcze nie byłem. Drzwi otworzył mi dobrze zbudowany mężczyzna. Nie był zbyt uprzejmy, dopiero przyciśnięty powiedział, że nazywa się Stachurski. Sprawiał wrażenie, jakby się czegoś lub kogoś obawiał. Postanowiłem sprawdzić, jak bardzo Stachurski się boi. Na widok dużego krzywego noża, Stachurski zbladł jak ściana i przerażony pozwolił mi przeszukać mieszkanie. Widząc, że zupełnie nie o to mi chodziło, dał mi czyjś adres, mówiąc, że bardzo może mi się przydać. Zadowolony z udanego eksperymentu, poszedłem by znaleźć napisany na karteczce adres.
Zapukałem, a po chwili drzwi otworzyły się i stanęła w nich mała staruszka. Ona jedyna wiedziała, że nie umarłem i od razu mnie poznała — była to moja babcia. Po chwili rozmowy, dała mi wskazówkę, gdzie mogę znaleźć Gerwazego. Pociąg odjechał zaraz po tym, jak do niego wsiadłem. Gdy dojechałem, na stacji oczekiwała mnie Marysia Walczewska — córka Gerwazego. Z tajemniczą miną zaprowadziła mnie do domu i poleciła otworzyć teczkę z aktami. Gdy to uczyniłem, bardzo się rozczarowałem — nie było tam nic ciekawego. Już miałem zamknąć teczkę i cisnąć ją ze złością w kąt, gdy na jednej ze stron zobaczyłem kopię dziwnego znaku. Był to pentagram i, jak wyjaśniła mi Marysia, to właśnie on pojawiał się na czołach zabitych. Klucz, wzięty z bramy cmentarnej, wrzuciłem do studni, stojącej na podwórzu. Marysia powiedziała, że wezmę go .po tamtej stronie". Dała mi też miksturę, która miała zapewnić mi przejście na Drugą Stronę. Wypiłem ją i poczułem wszechogarniającą mnie senność. Zapadając w otchłań snu, słyszałem bliskie strzały.
Kiedy się obudziłem, spostrzegłem, że nie mam nic przy sobie — wszystkie zebrane wcześniej przedmioty zniknęły. Marysi też nigdzie już nie było. Zdałem sobie sprawę, że teraz znajduję się w Krainie Snu i że nie znam żadnych praw, jakie w niej rządzą. Trzeba jednak działać. Wziąłem zatem stojące na podłodze wiadro i poszedłem w stronę studni. Wiadra nie udało mi się napełnić, ale na dnie studni zauważyłem jakiś błyszczący przedmiot — wyglądał jak klucz. Z cembrowiny zabrałem młotek. Z podwórka biegły dwie drogi — jedna prowadziła na pobliską łąkę, druga do kościółka. Najpierw wybrałem pierwszą z nich. Na łące stała sarna i szczypała trawę — wydawała mi się dziwnie znajoma. Niestety, na moje zagadywania me odpowiadała. Nie opodal miejsca gdzie pasła się sama leżał w trawie, rzeźnicki pistolet, służący do usypiania zwierząt. Nie widziałem dla niego zastosowania, ale wiedząc, że nigdy nie wiadomo co się może przydać, wsadziłem go do kieszeni. Uzbrojony, ruszyłem do kościółka. Na ławce, w słońcu, leżał jakiś mężczyzna. Musiał spać bardzo głęboko, gdyż nawet me zauważył, kiedy przywłaszczyłem leżący koło niego pędzel do golema. Nie odpowiadał, na żadne krzyki i wołania — najzwyczajniej spał, jak zabity. Był pierwszą osobą, jaką spotkałem po Drugiej Stronie, musiałem zatem go obudzić. Na stoliku przed kościelnymi drzwiami stał kubek, a w naczyniu zawieszonym na słupie było trochę święconej wody.
Pełen kubee przechyliłem nad głową śpiącego, który natychmiast doszedł do siebie. Powiedział mi, że ma fajną książkę, ale za nic nie chciał jej oddać — nie bawiły go moje kawały, ani nie skusił się na chusteczkę Wyraźnie chciał czegoś innego. Nie doszedłszy z nim do porozumienia, podążyłem w stronę drogi. Za zakrętem stało i rozmawiało czworo ludzi — kiedy mnie zobaczyli, potraktowali mnie jak dziecko i to w dodatku kilkuletnie. A więc to tak - pomyślałem. Każdy widzi innych na swój sposób. Wysłuchałem zagadki o jabłkach którą uraczyli mnie napotkani  i postanowiłem wrócić. Na ziemi leżał gwóźdź, który podniosłem podążyłem w kierunku starego domu, mijając po drodze kościółek. Tablica stojąca koło bramy mówiła, że jest to leśniczówka. W dali zobaczyłem ogromną jabłoń z mnóstwem jabłek — postanowiłem, jedno sobie zerwać. Niestety, wszystkie wisiały trochę za wysoko i nie mogłem ich dosięgnąć. Z podwórka zabrałem zatem stary zniszczony stolik. Złamaną nogę naprawiłem - używając młotka i znalezionego wcześniej gwoździa — w ten sposób, stając na stole, stałem s>ę posiadaczem ładnego, dorodnego jabłka. Czym prędzej zaniosłem je tej czwórce przechadzającej się po drodze i w zamian za to dostałem od nich książkę. Obudzony ponownie facet, ubił ze mną interes — za moją książkę podarował mi swoją — był to zielnik. Kiedy pospiesznie go przekartkowałem, przeszedł mnie dreszcz emocji — jedna ze stron zawierała bowiem przepis na piorunującą truciznę, (c.d.n.)

Tomasz ’Hires’ Filipek Artur 'R2D2' Frankowski




-- 19 Lis 2013, 20:30 --

Część 3

Image

Code: Select all

to ostatnia już część rozwiązania do Alfabetu Śmierci.

Znałem już przepis na truciznę (podobny już widziałem w jednej z książek Agaty Christie). Przypomniałem sobie, że koło leśniczówki rosło jakieś zielsko. Tak, to był ślepik. Zerwałem go. Teraz potrzebowałem czegoś, co pozwoliłoby mi zetrzeć ziółko. Na targu widziałem młynek, więc udałem się tam z nadzieją, że uda mi się go zdobyć. Nie było jednak łatwo. Nie miałem pieniędzy ani nic na wymianę. Cóż, czego nie robią zdesperowani ludzie... Gwizdnąłem zegarek z ręki faceta po prawej stronie i mogłem już wymienić się na młynek. Podobno cel uświęca środki, więc nie miałem większych wyrzutów sumienia. Zmieliłem zioło i trucizna była gotowa. Postanowiłem porozmawiać z ludźmi na targowisku. Facet od zegarka to był jakiś palant, ciągle gadał co innego i sam sobie przeczył. Wiedziałem, że od niego nie uzyskam żadnych cennych informacji. W poszukiwaniu rozsądnych rozmówców dotarłem do budki rzeźni-ka. To dopiero był koleś! Jakiś maniak, czy co? Wyszedłem od niego, ale po chwili stwierdziłem, że on coś wie... Może to on jest sprawcą tych dziwnych morderstw? Postanowiłem odwiedzić go jeszcze raz. Podczas drugiej rozmowy obiecałem, że pokażę mu osobę, która może stać się jego kolejną ofiarą. Udaliśmy się do knajpki, gdzie wesoło gaworzyliśmy przy piwku. Gdy morderca zaczął się niepokoić i podejrzewać mnie o jakiś żart, dosypałem mu trucizny do piwka i zaproponowałem wspólny toast. Tak! To zadziałało. Szybko zabrałem mały kluczyk i uciekłem z oberży. Po drodze porozmawiałem z facetem, od którego dostałem młynek. Podał mi adres, pod którym mieszkał masarz. Ciekawa sprawa, z kim więc piłem przed chwilą piwko z ziółkami? Zanim udałem się pod uzyskany adres, poszedłem na most. Przechyliłem się przez dziurę w poręczy i ujrzałem ducha rzeki. Użyłem na nim starego młynka, który stał się nowy. Ciekawe, czy duch daje gwarancję? Ale nie tracąc czasu na bezsensowne rozważania, udałem się do domu masarza. Hm, w tym świecie masarz pracował na policji. Kluczyk, który niedawno zdobyłem, pasował do okienka. Wszedłem do piwniczki. Było tam kilka dziwnych obrazków, na które nie zwróciłem uwagi. Jak się później miało okazać, należało zapamiętać ułożenie klocków na rysunkach. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem i jedyną rzeczą, która mnie zainteresowała, był nabój. Natychmiast włożyłem go do pistoletu — pasował. Wyszedłem z piwnicy i udałem się w miejsce, gdzie wcześniej widziałem sarenkę. Pomyślałem: Byłem już złodziejem, zabiłem pielęgniarkę, otrułem masarza, a co mi tam, zastrzelę sarnę. To też uczyniłem. Jakież było moje zdziwienie, kiedy dowiedziałem się,że sarną była córka Gerwazego. Opowiedziała mi o Jasnym Domu i dała okulary, dzięki którym mogłem widzieć więcej (choć nigdy nie narzekałem na kłopoty ze wzrokiem). Marysia miała rację. Dzięki okularom dostrzegłem teraz leśną drogę. Poszedłem nią i trafiłem do domku starej wróżki, Quefrete Xang. Postanowiłem porozmawiać z nią, choć nigdy nie lubiłem, gdy ktoś czytał w moich myślach. Dałem staruszce nowy młynek (nie mówiąc nic o braku gwarancji). Wróżka wyjaśniła mi wiele spraw. Powiedziała mi, że moim najbliższym zadaniem miało być skąpanie się w rzece. Pomyślałem, że to nic wielkiego, nieraz latem pływałem w jeziorach i rzeczkach. Jednak okazało się, że tym razem kąpiel bez specjalnego skafandra skończy się dla mnie śmiercią. Kompletowanie sprzętu do nurkowania rozpocząłem od pozbawienia stracha na wróble kawałka sznura.
Zaintrygowała mnie pobliska piwniczka, ale nie odważyłem się do niej zajrzeć. Udałem się do domu masarza, gdyż miałem już doświadczenie we włamywaniu się na komisariat. Użyłem sznura na oknie i ponownie byłem w środku. Porozmawiałem z lekarzem. Okazało się, że Zembowski ma skafander w piwniczce koło stracha. Tyle, że komórka jest chroniona przez ciemną stronę. Musiałem udać się do szpitala, gdyż tam znajdowała się bransoletka — klucz do piwniczki. _ Przed wyjściem udałem się do pomieszczenia po prawej stronie, gdzie wśród szpargałów znalazłem aparat fotograficzny. Poszedłem do szpitala. Tam znalazłem gazę i eter. Nasączyłem gazę eterem i tak uzbrojony wyszedłem z sali. Zaatakowała mnie pielęgniarka. Chciała się zrewanżować, ale potraktowałem ją nasączoną gazą. Jeszcze tylko jedno zdjęcie (cóż za fotogeniczna kobieta!) i w nogi. Uciekałem tak szybko, że po chwili znalazłem się na moście. Pokazałem zdjęcie pielęgniarki duchowi wodnemu, za co otrzymałem bransoletkę. Nareszcie mogłem bez obaw podejść do piwniczki. Nabrałem do wiadra trochę wody ze strumienia i chlusnąłem w stronę wejścia do ziemianki. Dopiero teraz zauważyłem pole siłowe, które chroniło wejście. Zrobiłem zdjęcie pola i ponownie udałem się do ducha rzeki. Wręczyłem mu drugie już tego dnia zdjęcie i po raz drugi otrzymałem w zamian pożyteczny przedmiot. Tym razem była to szklana kula, którą z kolei podarowałem wróżce (sam niestety nigdy nie potrafiłem korzystać z tego typu przedmiotów).

Staruszka sporządziła koncentrat odporności, który miał pomóc mi przy przechodzeniu przez pole siłowe. Trochę obawiałem się tej próby, ale wierzyłem w umiejętności wróżki i przy pomocy koncentratu dostałem się bezpiecznie do skafandra. Niestety, okazało się, że był nieszczelny. Zrozpaczony udałem się do wróżki, która po raz kolejny nie zawiodła moich oczekiwań. Szybko uszczelniła skafander (takiej roboty nie powstydziłby się nawet MacGyver). Teraz musiałem liczyć na siebie. Wiedziałem przecież, co mam zrobić. Wskoczyłem do rzeki.
Skok do wody był niesłychanym przeżyciem. Nabrałem mocy. Mogłem podróżować po wymiarach. Niestety, nie mogłem swobodnie podróżować po miasteczku, gdyż tam czekała na mnie śmierć z rąk sług ciemnej strony. Poszedłem na skrzyżowanie dróg i skręciłem w prawo. Tam spotkałem małą dziewczynkę, Valence. To ona powiedziała mi, jak mam skorzystać z mocy. Natychmiast użyłem swej mocy (w bardzo dziwny sposób,
naciskając FIRE w joysticku) i znalazłem dwa kawałki do układanki. Kolejne dwie części znajdowały się na skrzyżowaniu (także i w tym miejscu musiałem użyć mocy), piąty element znalazłem na moście Brakowało szóstego. Znajdował się w piwnicy, pod komisariatem (tak, widziałem go, gdy brałem nabój). Miał mieć wcięcie z dołu, dwie wypustki z góry i jedną z lewej. Niestety, nie mogłem po niego iść. Wysłałem więc dziewczynkę. Gdy wróciła, połączyłem klocki i powiesiłem na gwoździu, który jakiś wandal wbił w drzewo. Poszedłem do komórki, w której był skafander. W środku stała lodówka. Gdy otworzyłem jej drzwi, znalazłem się koło jakiejś kapliczki. W trawie znalazłem starą księgę. Przeszedłem przez lodówkę i po raz kolejny udałem się po poradę do wróżki. Babcia ofiarowała mi czar zamiany. Użyłem go na Valence i jako mała dziewczynka bezpiecznie dostałem się do miasteczka. Poszedłem do księdza, od którego dostałem klucz do kościoła. Udałem się do miejsca, gdzie czekała na mnie Valence i ponownie zamieniliśmy się postaciami. Już w swoim ciele odwiedziłem kościół, skąd wziąłem kropidło. Zanurzyłem je w wodzie święconej. Jeszcze tylko przesunąłem leżącą książeczkę i szybko poszedłem do masarza, znów pod postacią Valence. Znalazłem się pod moim dawnym domem. Ze środka zabrałem farbę i wędkę. Za pomocą wędki wyjąłem stary klucz ze studni. Pędzlem zanurzonym w zdobycznej farbie zamalowałem lusterko w domu Gerwazego. Także zamalowane lusterko padło moim łupem. Ponownie wcieliłem się w swoją postać i skierowałem się w stronę cmentarza. Tam czekał na mnie Ber-cer. Zaatakowałem go lusterkiem, później kropidłem, a dobiłem ponownie lusterkiem. Przeniosłem się do ducha rzeki. On wręczył mi lekarstwo, dzięki któremu Marlena mogła powrócić do zdrowia. Wróciłem do rzeczywistości. Dałem Marlenie miksturę - potem działy się różne dziwne rzeczy, które jednak musicie zobaczyć już sami...

 Artur ’R2D2’ Frankowski , Tomasz ’Hires’ Filipek


af1.7z

af2.7z

af3.7z

2015-07-06T22:50:35+01:00

Re: Alfabet Śmierci

Przeszedlem cala. Smutna historia.

2015-07-07T17:34:05+01:00

Re: Alfabet Śmierci

I obrazki popsute...

2015-07-07T17:40:46+01:00

Re: Alfabet Śmierci

nie popsute tylko ich nie ma już :P

2015-07-10T13:58:00+01:00

Re: Alfabet Śmierci

Lata temu sie jaralem, gdyz gra miala klimat i zagranie w cos co choc troche przypominalo horror bylo cool. Nie razila grafika czy kwasne poczucie humoru (zapewne wtedy nastoletnich) autorow.

Gry bez opisu oczywiscie nie ma nawet co ruszac, predzej by sie swietego gralla odnalazlo.

Dobra muza w wersji ESC (niestety tylko jeden track) i kiepska w wersji AGA.

2015-07-11T23:49:05+01:00

Re: Alfabet Śmierci

Ja byłem w miejscu gdzie wykonywano zdjęcia do gry.

Zagadki faktycznie pokręcone, ale jak na Polską produkcję to jakość jest ponad przeciętna.

Return to Solucje