Zaraz się podniosą pewnie oburzone głosy, że jak ja to mogę tak bluzgać na amigowe klasyki i zostanę wyzwany od zdrajców. No ale po kolei.
Nigdy dawniej nie było mi dane zagrać w Capital Punishment. Słyszałem o tym tytule, czytałem o nim w naszych starych dobrych czasopismach. Na tamten czas uznałem, że całkiem ładnie się prezentuje jak na amigowy tytuł i chętnie bym w nią zagrał. Cóż, okazji nigdy nie było a ja sam zapomniałem o tej grze.
Teraz, po wielu latach TheCompany nagle mi ją przypomniało, wypuszczając exeka. Nie wiem czy was pochwalić za dobrą pracę , czy łeb ukręcić za moje masochistyczne przeżycia.
No więc z zapałem zabrałem się do odpalenia i przetestowania tego cacka. Uczucie nostalgii znowu powróciło i możliwość zagrania w coś w co kiedyś się pograć chciało a nie mogło była wprost cudowna.
Zaczyna się muzyka.. Ach słodkie, amigowe brzmienie. Napisy początkowe i od razu menu. Dobrze jest, choć jak na taką pozycję to intro jakiegoś konkretnego brakuje.
Opcji pod dostatkiem, wybór muzyki lub sfx podczas gry, dostosowanie poziomu trudności (jakby to cokolwiek dawało - przyp. alter Rekki), wybór rodzaju gry m.in. Liga, Turniej, zwykły versus, oraz Epic, co ma pewnie być takim trybem story ( piszę "pewnie" bo tego się chyba nigdy nie dowiem..) .
A więc wybieram tryb Epic i na początek poziom trudności "training" co by nieco się nauczyć systemu walki i ciosów.
Walka rozpoczęta. Ładna grafika w AGA, poruszające się cienie od kołyszącej w górze lampy, ale nie ma czasu na podziwianie widoków. Szybki doskok do przeciwnika i... jednym kopniakiem posyła mnie na przeciwległe kolce na ścianie...
"I to już??" - myślę sobie. Ale spokojnie. Zaczynamy jeszcze raz. Tym razem wybierzemy indianina, którego zwą waka-waka, czy jakoś tak i pokażemy kanałowemu paszczurowi kto jest master.
Zaczynamy! Doskakuję z kopa, dostaję dwa razy w ryja potem jeden kopniak i na kolce....
Musiałem zapalić i skoczyć po piwo. Po powrocie myślę sobie - Może coś źle ustawiłem, może pomyliłem poziomy trudności. Jednak nie, wszystko jest ok.
Zaczynamy jeszcze raz, tym razem jako Wedge (tylko tyle udało mi się zrozumieć bo komentator beka tymi nazwami). Tym razem powolutku podchodzę to zębatego bydlaka. Z kopa buca jednego. Doszło! I teraz.. dostaję w mordę i lecę na ścianę (dobrze że te je***e kolce były zamknięte). Blokuję w rogu, gdy komp niezmordowany nawala ciosami. Zaczyna drzeć ryja, więc puszczam blok z zamiarem jebnięcia mu a tu suprise. Widać tu nawet okrzyki bolą bo jego darcie ryja uderzyło mnie dwukrotnie. Ale jeszcze nie wszystko stracone, przeskoczę nad fagasem i.. dostaję w pysk i ląduję na kolcach, które się właśnie otwarły jak na polecenie..
Nosz ku*** jasna pi***olona mać! Od nowa..
Biorę ukrytego ninjasa. Teraz to masz pr***ebane ty cziterska kanałowa maszkaro. Szybki doskok z buta i ma w ryja. Mocny uppercut posyła szarego ch*ja do nieba. Yeah! Niech tylko wstanie a skopię dziada. Tłukę bydlaka przy samej ścianie , ninja rocks! Nagle jaszczur mnie kopie i ląduję daleko za ekranem. Co się stało?? Gdzie jestem?
Kamera robi najazd w lewo i pokazuje mnie wiszącego na kolcach...
ch*j mnie chyba zaraz strzeli! Zmiana trybu. Jedziemy na League. Pierwszy do wykończenia długowłosy chuderlak. Bułka z masłem (całe szczęście nie muszę walczyć z tym zębatym ku*asem). Tylko czemu dalej te kanały? czy tam nie ma innej areny? Ciągle myślę o tych p***dolonych kolcach, że tylko czają się na mnie aż będę leciał w powietrzu.
Szybka wymiana ciosów na środku areny. chuderlak dociska mnie do ściany znowu. Ratowniczym hakiem w mordę ratuję się z podbramkowej sytuacji. Teraz tylko kop z powietrza a'la Ryu. Ten naśladując mnie, robi to samo. Oczywiście on trafia pierwszy i szybując w powietrzu wpierdala mnie na kolce.. Uch.. Następny przeciwnik. Ten bydlak Winnetou z plemienia waka-waka. Och co za ulga. Nowa arena. A jednak jest coś więcej. Od razu poczułem ulgę , żegnajcie wy je***e w dupę kolce!
Indianin rusza do boju, szybka podcinka i kopniak w mordę ładują go na ziemię. A jednak już jest lepiej.
"Teraz jesteś mój, palancie" - myślę sobie. Indy nagle wstaje posyłając kopniaka i.. ląduję na jeżdżącym na suficie haku... No ku*** mać!! Jak nie je***e kolce to teraz ku*** hak?!
Ale jedziemy dalej. Kolej na laskę . "Ooo , cyycki" ..I ląduję na haku...
Kolejna potyczka. Znowu ta je***a, szara maszkara. Jak mnie ten paszczur wk***ia. W dupę mu wsadzę te wszystkie kolce.
Wkurwiony, nie daję za wygraną. Dostaje równą serię po mordzie. Yeah! W końcu chyba rozgryzam system. Nagle rzuca kopniaka i ląduję na ścianie pod napięciem . To już ku*** niefart. Na szczęście widać że mogę się uwolnić. Podbiegam do dziada z pięścią a ten szybkim ciosem posyła mnie na hak...
No by to ch*j jasny ku*** strzelił!! Jeszcze ostatni boss.. Ten to dopiero maszkara. Zaczynamy walkę. I zanim zdążę cokolwiek zrobić, patafian ciska mną na ścianę pod napięciem,po czym wbija na hak...
Nie ku***, ja pi***olę co za ch*j na wrotkach!
Wystarczy.. Teraz mam żal do siebie. Mogłem jednak lata temu po prostu zapomnieć o tej pozycji i zająć się innymi tytułami. Jest przecież jeszcze tyle amigowych gier. A przecież nie zdążyłem jeszcze przetestować exekowego Traps'n Treasures, które kiedyś tak lubiłem. Zamiast tego przez kilka ostatnich dni lądowałem na hakach i je***ych kolcach. Dlaczego? Przecież mogłem sobie dać spokój prawda? Ano dlatego, że jestem uparty i jak coś mi nie idzie to staram się to rozgryźć. Ale tutaj po prostu się nie da. Nie da się, bo ta gra jest tania jak żur u ruskich na bazarze. Dlaczego mam wrażenie że moje serie ciosów zabierają mniej energii niż dwa ciosy przeciwnika?
Dlaczego moje bloki są jakoś mało efektywne? Dlaczego przeciwnik może osaczyć mnie w rogu i na***rdalać ciosami a gdy ja próbuję robić to samo on bez problemu może mnie je***ć?! I ostatnia sprawa.
Dlaczego ku*** te je***e kolce i haki są po mojej stronie?! Bardziej się im ku*** podobam?!
I właśnie o to mi chodzi. Twoi przeciwnicy mają do dyspozycji cały morderczy arsenał którym mogą cię za***ać. To działa na zasadzie - Nie uda mi się wp***dolić cię na ścianę pod napięciem? A to wjebię cię na ten hak.
Gra nawet nie pozwala przyswoić sobie systemu walki bo już na wstępie nowy gracz witany jest ciągłym laniem po ryju, a każda dłuższa próba manewrowania i nauczenia się czegoś kończy się wizytą na je***ych kolcach.
Pewnie znajdą się osoby które lubią tą grę. I mają do tego prawo. Ale ja po prostu wysiadam. Nie jestem masochistą. Cholernie lubię nawalanki i mam ogromną kolekcję bijatyk na dysku, ale ta jest pierwsza, która wali mi po ryju i pluje w twarz.
I nie tęskni mi się do kolców (je***ych w dupę mać) i haków. Wolę Street Fightera.
Może kiedyś mnie najdzie dzień gdy znowu postanowię przejść tą grę. Na razie ch*j mnie strzela na samą myśl o niej. Widać autorzy serio musieli gołe cycki w nią wcisnąć by się sprzedawała.
To tyle ode mnie. Do następnego.
P.S. Tekst był pisany pod wpływem emocji i należy go traktować z przymrużeniem oka.