Tekst bezszczelnie zripowany z maga Silesia #14, autorzy: HIV & The Founder
A właściwie to jedna wielka ch*jnia! Hłe, hłe! Ale może po kolei... Na początek wyluzujcie się i usiądźcie w wygodnym fotelu... Jesteście gotowi?! No to świetnie... Zaczynamy seans... Zacznijmy może od samego miasta... Jak wiecie, Dąbrowa Górnicza to na really "piękne" miasteczko... Tudzież można sztachnąć się oparami z ołowiu, a gdzie indziej wonią spawanej stali... Dla wapniaków znajdują się tam wspaniałe wręcz i naturalnie (a jakże!) uzdrowicielskie kąpieliska z odpadów toksycznych i radioaktywnych. Wszędzie rosną czarne kwiatki i czarne drzewa, jesienią z czarnych drzew spadają czarne liście, a zimą z kolei pada czarny śnieg... Podsumowując... Miasteczko to, to nic innego, jak Ośrodek Sportu i Radiacji! Hłe, hłe! W tym oto jakże pięknym środowisku naturalnym, sprawiającym wręcz doskonałe warunki do pracy, mieszka nasz drogi zapaleniec, absolwent wydziału debilistyki i upośledzenia, szanowny Pan Aids of Scum! Brawa dla Pana! Hłe, hłe! Ponadto mieszka tam też i Pani Aids'owa of???, czyli Pani Froggie! Witam czule również i Panią! (Hi! Hłe, hłe!)... Tak więc... ku***... Na czym to ja skończyłem?! Aha... Meeting został zorganizowany również z udziałem takich znakomitości jak: de biggest debilos of de lameros - czyli Pan(g) Ping Pong Pang z Chin, doradca gówny do spraw pedalistyki and lodziarstwa with packing in kakao włącznie, oraz największa gnida wszechczasów i król lamerów, czyli sam The Fucker of ś.p. Brawler Grób (czyli ja!) Hłe, hłe, hłe, hłe! Tak więc jak sami widzicie drodzy czytelnicy, same znakomitości tu mamy! Hłe, hłe! Meeting zaplanowany został wspólnie na dzień 7.10.95 i okrzyknięty jakże szlachetnie i genialnie zarazem (ale tylko dla Fucker'a i Ping Pong Pang'a, bo tylko oni mają w sobie ten geniusz! Hłe, hłe!) - "Dniem bez alkoholu!" Czyż to nie wspaniałe drodzy czytelnicy?! Bo ja myślę, że nie wspaniałe, ale wręcz genialne! Hłe, hłe! No, ale przystąpmy do rzeczy... Wyjazd ze stolicy lamerów (czyli z Blachowni) nastąpił równo o 8.00 AM rano, a odjazd... też o 8.00 AM! Hłe, hłe! No, a za to przyjazd był o... 10.00 AM (ale do Dąbrowy! Hłe, hłe!)... No dobra... Teraz już bez jaj! Hłe, hłe! Przyjazd do stolicy nastąpił równo z wybiciem przez kukółkę z zegarem pokładowym godziny 12.30... a więc rano dnia następnego! Hłe, hłe! No, ale zapewne wszyscy teraz ciekawi są tego, jak było na meetingu, a i zapewne część z Was już ma dość i dalej nie czyta tego "zepsutego" artykułu! Hłe, hłe! Oki, oki... Teraz już przystępuję do rzeczy... No to Panie Aids... Teraz Pana kolej! Hłe, hłe!
Hmmmm, ja się chyba trochę wstydzić, ale niech już tak być, że ja cosik napisać. Otóż ja tylko chcieć napisać, że wszystko, co pisać wyżej Founder o Dąbrowie być prawdą, bo to na serio zjebane miasto, a na dodatek żyć jeszcze w nim taki wirus jak ja. Dobra, ale po kolei. Kilka dni przed zorganizowaniem meetingu zadzwonił do mnie pedał i on mnie poinformować o zaistniałej sytuacji. Ofkoz ja się zgodził, bo ja nie miał innego wyjścia, hłehłe! Po objaśnieniu mu drogi do mojej chaty i udzieleniu niezbędnych wskazówek co do prowadzenia pojazdu, słuchawka telefonu została zawieszona na widełkach, a ja już tylko oczekiwał dnia, w którym mafia z Częstochowy mieć przyjechać do mnie do chaty. W końcu stało się. Była sobota, nie pamiętam daty, ale coś na początku października '95. Obudziłem się raniutko, aby się przygotować do przywitania zacnych gości, którzy mieć za chwilę przyjechać. Długo ja nie musiał wcale czekać, bo o 10 rano przyjechać te dwa lamery. Słyszę dzwonek i podchodzę, a tu dwa przewstrętne ryjce się cieszyć. Hmmmm, otworzyć - nie otworzyć - oto jest pytanie?! Jednak ja im otworzył, bo mi być ich szkoda, że po przejechaniu tylu kilosów oni by pocałować klamkę. Otworzyłem. Na ich twarzach pokazał się lamerski uśmiech. To były przebrzydłe facjaty The Foundera i Ping-Ponga. Ja ich zaprosił do środka, ale oni powiedzieć, że zaraz wrócić, bo mieć ze sobą komputer. Po chwili oni wrócić ze sprzętem pedała: A1200 + 4 MB FAST + HD + Monitor [tF!: Monitor to był ku*** mój!!! ]. O. K. Weszli tylko na chwilę, a za chwilę my wyszli z domu, aby udać się na giełdę do Katowic. Ofkoz trzeba było zrobić oborę, więc my się wybrali coś kupić do "przepicia i gaśnicę". Weszliśmy do sklepu nieopodal mojego bloku i zaczęła się obora. Głupie hasła do obsługi, lamerzy jedni! Founder chcieć wykupić całe stoisko monopolowe, ale on mieć zbyt mało forsy. Skończyło się na 0.25 i gaśnicy. Cóż, byliśmy spragnieni (emocji), ale trza było jechać na giełdę. Flaszkę schowaliśmy do schowka w samochodzie i pod klucz, bo Foundera już cosik korciło. Obyło się jednak bez przedwczesnej konsumpcji i my pojechać do Katowic. Pedał nie szczędzić konii mechanicznych w swoim Oplu i po***rdalać 130 na drodze szybkiego ruchu do Katowic. Ograniczeń nie było, więc spoko. W końcu my się znaleźć pod "Spodkiem", obok którego odbywać się giełda komputerowa. Trza było zaparkować... Trochę to trwać, aż my znaleźli jakiś kawałek miejsca, ale się w końcu udać. Pedał lubieć bardzo laski, więc on zapiąć kierownicę na laskę. On się bardzo mocno wykręcać, że to być laska antywłamaniowa, ale i tak ja z Founderm wiedzieć, że pedał sobie ją wsadzać do dupci. To nic. Poszliśmy już na giełdę. Trza było wybulić po osiem kółek od sztuki i weszliśmy. Chłopcy się podłamać ogromem giełdy w Katowicach, bo na ich wsi nie być takiej dużej giełdy. W końcu oni pochodzić ze wsi, więc ja im wybaczyć tą oborę. Weszliśmy na główną salę i rozpoczęły się poszukiwania zaprzyjaźnionych Scenowców. Tłok był jak sk***ysyn, ale pedałowi bardzo to odpowiadać, bo większość (99%) osób na giełdzie to mężczyźni, hłehłe! W końcu udało się mi zauważyć wstrętne mordy Scenowiczów: Axel D., Bald Horse, Wayne, Comanche, Stan, Stasi i kilu innych. Poszliśmy pogadać, a wieśniacy poszli jeszcze pooglądać giełdę. Ja sobie pogadał trochę z kumplami, a oni poszli porobić oborę. Gdy wrócili, to piana im się toczyła z ust, bo ujrzeli SONY PLAYSTATION, a więc coś, co tygrysy lubieć najbardziej. Ja także uniósł się fali rozkoszy i poszedł z nimi oglądać to wspaniałe zjawisko. My wszyscy byli pod wrażeniem. 64-bitowa konsola do gierek, to coś pięknego. Wróciliśmy popluci strasznie. Trza było jeszcze zajarać fajeczkę i zrywać się na chatę. Zerwaliśmy się i poszliśmy do samochodu. Founder chcieć ro***bać schowek w samochodzie pedała, bo już chcieć pić. Na szczęście Founder nie mieć tyle siły, a flaszka pozostać nienaruszona. My wracali do mnie do chaty, a gdy my byli 100 m od mojego bloku, Founder sobie przypomnieć, że przecież on chcieć kupić sobie kompakt The Prodigy, bo u nich na wsi nigdzie nie módz dostać tego. Pedał wykręcić i my pojechali na miasto do sklepu muzycznego "Remix". Oczywiście, bez żadnych problemów, Founder dostać kompakt, z czego bardzo się cieszyć. No, teraz my już mogli wracać do domu. Trzeba było cosik wypić.
Dziwnym trafem stało się, że w tym samym terminie zj***ła mi się na chatę rodzinka z Bydgoszczy. Rodzinka była już u mnie od kilku dni, ale to nic. Przyjechaliśmy na chatę, ale na szczęście nikogo nie było. Wiedziałem, że nikt nie przyjść do wieczora, bo oni wszyscy (włącznie z moimi starymi) pojechać do jakichś ciotek, dziadków i innych chujów. Micha się bardzo cieszyć, a flaszka pójść od razu do zamrażalnika, coby lepiej wchodzić. Rozpoczęła się obora...
Zaczęliśmy rozkładać wszystko, a jako, że mój pokój ma ok. 20 m kwadratowych, to miejsca nie być zbyt dużo. Zaczęliśmy przeglądać stuff, kopiować i giercować. Jednak zachciało się pić. Wyciągnąłem kieliszki i wódzię. Wódzia peknąć szybko, ale to być w końcu za mało. Szybka ściepka na kolejną flaszencję i Founder wyskoczyć do sklepu po kolejny stuff. Po chwili wrócić i kolejna ćwiarteczka już się chłodzić. Jaramy se fajki, giercujemu i kopiujemy, aż tu nagle... dzwonek. ku***, starzy wrócić, bo gdzieś tam nie pojechać. ch*j im w oko, ale flaszka w zamrażaliniku się chłodzić. Ja chciał iść ratować flaszkę, ale cała rodzinka wylądować w kuchni. Tak, moja kuchnia być taka jak mój pokój, a więc śmiało 4 osoby mogą się poruszać. ku***, ku***, i jeszcze raz ku***. Świrowałem pawianka, coby za***ać flaszkę, ale nie dało rady. Nawet Ping Pong się poświęcić i zacząć coś gadać z moją starą, ale i tak nie było jak za***ać flachy. Ufff, w końcu wszyscy wyszli do sklepu. No, to my flachę siup i spierdaty na dwór, aby ją obalić. Poszliśmy koło mojej byłej podstawówki, aby usiąść w zacisznym miejscu i obalić ją. Pedał już nie pić, bo to być ok. 18:00, a on musieć przecież prowadzić. Zostałem tylko ja i Founder. Chujowo strasznie, bo nie być przepity, a ja nie umieć pić bez niej. Spaliłem gumę i wypiłem tylko 2/3 tej ćwiarteczki z Founderem, a resztę obalił on sam. Uffff, zaczynało się coś robić. Akcja rozwijała coraz to szersze skrzydła. Trzeba było dożreć, a więc my poszli jeszcze na piwo do lokalu "Tawerna" na moim osiedlu. Tam jeszcze każdy po piwku i... Teraz rozpoczęła się cała obora. Pedał nie pił drugiej flaszki, więc on być spoko. Ja był spoko, ale Founderowi odbiło w główkę (procentami, hłehłe!) i zaczął robić oborę. W zasadzie powinienem oddać teraz klawiaturę Founderowi, ale on zbyt dużo nie zapamiętał, więc długo by tego artykułu nie pociągnął. Tak więc ja muszę trochę pociągnąć i napisać, jak wszystko wyglądało...
Już w samej Tawernie Founder rozpoczął rzucać tekstami do ochroniarza, ale ochroniarz - na szczęście - go zignorować. Founder wyzywać wszystkie dziewczęta od kurewn, a nas od lamerów i on też krzyczeć Amiga Rules, co być niezbyt zrozumiałe dla przeciętnego człowieka. W dodatku był przewieszony przez klamkę od wejściowych drzwi, więc wszystko wyglądać przewspaniale. Founder mi chcieć wypić piwo, ale ja mu nie dał, bo ja widział co się z nim dziać, a gdyby on wypić jeszcze tę połówkę, to on by chyba paść na mordę o tym barze, a nikt przecież tego nie chcieć, hłehłe! Hmmmm, trzeba było wy***rdalać, bo sytuacja stawać się coraz bardziej napięta. Poszliśmy usiąść na ławkę coby Founder oprzytomnieć trochę, bo być z nim bardzo źle. Wszystko by być O.K, gdyby nie to, że Founder chcieć bić wszystkich moich kumpli i przypadkowych przechodniów. Na szczęście ja tam był, więc NA SIŁĘ go musiał za fraki ściągać na ławkę, bo by dostać on wielki omłot. Ofkoz on nie patrzeć na to czy ktoś być wielki i silny, czy nie. Po prostu on kląć na wszystkich równo. Wszystkie dziewczyny Founder zapraszać na piwo, ale ja z pedałem go usilnie powstrzymywali. A co, wy myśleć, że żadna by się nie skusić? W końcu tu być tyle kurewek, że niech to ch*j strzelić, hłehłe! Obora być coraz to większa, więc postanowiliśmy zabrać Foundera z dala od ludzi. Znów NA SIŁĘ taszczyliśmy go koło szkoły, aby sobie usiąść. Po drodze spoczęliśmy jeszcze na ławce obok szkoły. Wszystko O.K, ale tam siedzieć jakieś dziewczynki - około 13-14 lat, a Founder podszedł (podczłapał ledwo się) do nich i im zaproponować, że ja z pedałem chcieć im wylizać cipki. Ofkoz dziewczynki się zmieszać i uciec, ale one jeszcze powiedzieć, że zaraz wrócić. Już ja znać to osiedle, więc te dziewczynki by przyjść ze swoimi kumplami, którzy mieć po 25 lat i bardzo szerokie plecy. Cóż, mnie by nikt nie dotknąć, ale pedał z Founder by pewnie dostać po buziach! Trza było wiać...
Wzięliśmy Foundera za wszary i poszli dalej. Tym razem my się zaszyli za szkołą i oczekiwali, aby mu przejść upojenie alkoholowe. Mnie w tym momencie zacząć cholernie boleć głowa. Ból być nie do zniesienia, ale już ch*j z tym. Founder zacząć dawać nam wykład na temat swojej osoby i egzystowania na Scenie. On stwierdzić, że być wielki lamer i w ogóle, a ja z pedałem ofkoz mu przytakiwać. Tak minąć około godzina, a Founder zdążyć już dojść do siebie. W końcu my stwierdzili, że my módz już iść do mnie do chaty. Godzina już być ok. 21:30, ale na szczęście moi starzy być zajęci gośćmi i nawet nie zauważyć jak my wejść. Starzy tam pili, a my trzeźwieli. Właściwie to tylko Founder trzeźwieć, bo mnie już tylko łeb boleć. Nudziło się nam bardzo, więc my zaczęli giercować w starą, ale jarą gierkę: Stunt Car Racer. Gra być bardzo zacięta, ale ja już oddawać klawiaturę w ręce Foundera. Ja jednak zaznaczać, że jeżeli on pisać, że ja przegrywać, to on strasznie kłamać... Proszę Founder, teraz Ty módz pisać...
Tak... Ty przegrałeś i nawet się nie wykręcaj... Na początku wygrywałeś oczywiście (a jakże! W końcu na tyle nie przespanych nocy i trenowaniu w Stunt Car Racer, to trudno żebyś od razu przegrał! Hłe, hłe!), ale po chwili przypomniałem sobie stare, dobre, lamerskie czasy, kiedy miałem jeszcze C-64 i non stop grałem na tej właśnie grze! Hłe, hłe! To była kwestia dojścia do wprawy! Hłe, hłe! Potem to już padłeś jak Ping Pong cieniarzu! Hłe, hłe! No... Ja już ku*** nie mam pytań więcej, ale mogę jeszcze tylko dodać, że ta "laska" Ping Ponga, to jest faktycznie pedalska laska! Ja nawet sam widziałem... A zresztą... Nie będę Wam mówił co widziałem! Hłe, hłe! No, a z tą rodzinką, która nam się zwaliła na głowę (tj. nie zesrała, ale zwaliła! Hłe, hłe!) był faktycznie niezły przekręt! Mówiłem Wam ch*je jedne, żeby nie dawać do zamrażalnika, to nie... ku***... musieli dać (dupy)... No i ch*j bombki strzelił, choinki nie będzie (a raczej nie było)... A pamiętasz HIV'ie tą panikę u Ciebie w chacie (HIV: Hmm, przecież to być mój panienka...)?! Hłe, hłe! ku*** ja myślałem, że się posram ze śmiechu! Hłe, hłe, hłe, hłe! Obora totalna! No, ku*** jakby ktoś wtedy z Twoich rodziców zajrzał do tej lodówki... To wolę nie myśleć, co by było... Hłe, hłe! Ale musisz przyznać, że przeszliśmy przez to obronną ręką i mogliśmy sobie w końcu tą flachę wywalić (fajną masz szkołę! Hłe, hłe!) No, a wcześniej na giełdzie też było całkiem fajnie (przy okazji pozdrowienia dla Axla i całej reszty, która tam była), a przede wszystkim ta konsola była fajna! Hłe, hłe! No, ale jak się ma w środku ze 3 procki typu Risc, to się nie ma co dziwić, że tak fajnie to wyglądało. No, ale to w końcu zabawka dla lamerów, więc nie wiem czym się tak podnieciliśmy jak i tak każdy wie, że Amiga jest lepsza! Hłe, hłe! No tak... Wiesz co było na meetingu, ale nie wiesz co się działo w drodze powrotnej do Blachowni... Hłe, hłe! Otóż Ping Pong w drodze powrotnej mówił, że bardzo "fajny" z Ciebie chłopak jest! Hłe, hłe! No, ja nie pamiętam co się działo u Ciebie w chacie (po tym jak się najebałem ofkoz), ale jak on tak powiedział, to chyba było całkiem wesoło! Hłe, hłe!) Oki, doki... Co można by było jeszcze napisać?! Chyba już się wypaliłem w tym temacie... Jak chcesz, to możesz coś jeszcze dodać, a jak nie, to ch*j Ci w krzyż (pedała)! Hłe, hłe!
HIV: Eeee, aa Cię już pi***olić, a dlaczego to Ty chyba sam wiedzieć najlepiej...
Skumani w Scumie...
HIV & The Founder!