Polski

Opowieść Big Stiva

Lubisz sobie podyskutować? Jeśli tak to znalazłeś/aś odpowiednie miejsce.
Anthrox

Code: Select all

Opowieść "zainspirowana" jest amerykańskim Stonehenge...

http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,5414

ae8af894b99d923a.jpg


W naszych rozmowach kolega Big Stiv wspominał mi kiedyś o tym kamiennym monumencie - po pewnym czasie powoli zaczął mi podsyłać kolejne fragmenty pisanego opowiadania "reportażu ocalałego" - czyli depopulacji.

Jeśli ktoś czuje się na siłach, może sam podsyłać "fragmenty" aż powstanie z tego całkiem interesująca opowieść.

Zapraszam do do czytania i refleksji :tuptup1:

=================================================================================================

Atak nastąpił niespodziewanie, w ciągu około 24 godzin 95 procent populacji świata zamieniło się w krwiożercze zombi atakując tych co nie ulegli tajemniczej zarazie.

Ocaleli ci, co byli w obiektach o zamkniętym obiegu powietrza, łodziach podwodnych, uszczelnionych pomieszczeniach, lub ci co w cudowny sposób mieli nabytą odporność.

Jednym z takich nielicznych szczęśliwców był między innymi Elliot Kowalski mieszkaniec podupadającego przed epidemią miasta Włocławek.

Jako że poprzedniego dnia wrócił z drugiej zmiany z zakładów azotowych, gdzie pracował na drugim etapie. Po przyjściu do domu zaraz położył się spać, ponieważ według grafiku miał mieć zakrętkę - przejście z popołudniówki na ranną zmianę.

Od kilku dobrych tygodni miał wspólne dyżury z kolegą Jarosławem, który to po przyjacielsku podwoził go swoim samochodem do jak i z pracy.

Gdy o 5.15 nie dobudził go umówiony telefon od kolegi, a jego budzik już 10 minut wcześniej elektronicznym warkotem wyrwał go z objęć morfeusza, Elliot odruchowo podszedł do okna zobaczyć czy na parkingu przed blokiem nie stoi niebieska Dacia, zobaczył coś dziwnego.

Grupka może 10 "zapijaczonych" typów akurat rzucała się na starszą osobę, powaliwszy ją na ziemię zaczęła . . . rozszarpywać i pożywiać się ciałem umierającego człowieka.

Co jest do ku*** nędzy ? epidemia zombi ? to była jego pierwsza myśl, po chwili dostrzegł zderzające się na jezdni samochody, kilka z nich przebiło barierki ochronne uderzając w drzewa, lub też przebijając się przez mniejsze zarośla, lądując w pobliskiej Wiśle.

Widząc co się dzieje, sprawdził czy drzwi do mieszkania są dobrze zamknięte, odpalił radio i tv, chcąc dowiedzieć się co na to media głównego nurtu.

Radio milczało, a raczej szumiało, na żadnym kanale nie było audycji, w telewizji było podobnie, zakłócenia - typowe śnieżenie - kablówka i naziemna telewizja cyfrowa były teraz tylko wspomnieniem.

od dawna miał CB-radio - na wszystkich 40 podstawowych kanałach trzaski, żadnego komunikatu, żadnego wołania o pomoc.

Przypomniały mu się sceny z filmów o zombi i to co trzeba by zrobić aby choć trochę przetrwać, woda i jadło to najważniejsze rzeczy, w dalszej kolejności broń.

Założył korek do wanny i napuścił wody tyle ile się dało, słusznie rozumując że za chwilę może też zabraknąć prądu. Podobnie z dodatkowymi słoikami i naczyniami.

Dzięki Bogu ze kilkanaście dni wcześniej za namową Jarka zamówił i odebrał puszki żołnierskie jakie jedna z polskich firm wystawiła na sprzedaż, robiąc miejsce na odnowione terminowo zapasy.

W między czasie z korytarza usłyszał nieludzkie wycie i odgłosy rozbijania się o pozamykane drzwi.

Za oknami w miarę upływu czasu rozwidniało się bardziej dając ogląd na unoszące się nad miastem dymy z pożarów budynków i samochodów.

Między blokami, domami i porzuconymi samochodami krążyli oni - polscy zombi, do niedawna znajomi, sąsiedzi.

Pomysł ze zgromadzeniem wody okazał się słuszny, gdzieś około godziny 11 padła sieć energetyczna, o ile w przypadku innych ocalałych to już był duży problem, o tyle dla Elliota nie stanowiło to zagrożenia, ponieważ miał do dyspozycji mały przenośny generator na paliwo i zestaw ups-ów do zasilania mniejszego w poborze mocy sprzętu domowego.

Kolejna rzecz jaką musiał zrobić by wyrwać się z tego włocławskiego siedliska nieumarłych, to dostać się do garażu jaki odziedziczył po rodzicach, gdzie przez 15 lat budował swój wehikuł przetrwania. Taką oto nazwę dał pojazdowi opancerzonemu. Jako pierwowzór posłużył mu polonez ojca.

Wzmocnił podwozie, założył specjalne koła wykonane ze stali, opancerzył nadwozie, zamiast szyb na przodzie były dwa monitory panoramiczne do których obraz można było przekazywać z 8 niezależnych kamer dużej czułości z opcją podczerwieni.

Napęd stanowił hybrydę silników spalinowo , elektryczno hydraulicznego. Do obrony zerowej linii bezpieczeństwa tej małej fortecy na kołach użył promienistych miotaczy ognia i kupionego jeszcze w czasach upadku komuny na ruskim targu ciężkiego karabinu maszynowego, który można było zamontować na specjalnej platformie umieszczonej na dachu. Do dnia dzisiejszego karabin był ukryty w skrytce garażowej i czekał na swój dzień chwały, który właśnie nadszedł.

Do garażu z bloku miał około 3 kilometrów i przed opuszczeniem domu trzeba było się przygotować do eskapady w jedną stronę, ponieważ nie przewidywał powrotu na "swoje śmiecie", gdyż 6 zmysł podpowiadał mu iż za tą zombiarską masakrą ludności jego miasta, kraju, czy też całego świata stoją nie kosmici, tylko rdzenni ludzie o których czytał nie tak dawno w necie - ponad narodowa grupa Binderberg, która już kilka lat do tyłu ogłosiła że zrobi wszystko by zdepopulować ludność ziemi z 6 miliardów do 500 milionów.

Te kilka lat temu nie brał tego nikt poważnie, teraz okazało się że był to niewybaczalny błąd, którego konsekwencją było zzombienie 95 procent populacji.

Pakując się do wyjścia z domu, na laptopie przeglądał materiały jakie do niedawna zbierał o Binderberg .

Ta swołocz z piekła rodem chciała zdepopulować ludzkość przy pomocy broni bakteriologicznej a ocaleli mieli być ich niewolnikami i dawcami narządów do przeszczepów.

Sam musiał przyznać że do niedawna pewne kwestie z tych teorii spiskowych sam nie chciał przyjąć do wiadomości, teraz za oknem miał "żywe dowody"

Spakowawszy do plecaka zapas jedzenia, plus trochę wody pitnej Elliot pomyślał w końcu o rzeczy równie ważnej jak prowiant - broń, jeżeli do tej pory nie udało mu się kupić zwykłej tetetki ( nie licząc CKM ukrytego w garażu ), choć widząc na ulicach tłumy "nieumarłych" zapewne ta zabawkowa broń na nic by się zdała. Trzeba zabawić się w prowizorkę, a jak mawiał jego świętej pamięci dziadek Janusz - na prowizorce opiera się ten łez padół.

Pora przypomnieć sobie gry takie dead island - tak to może być niezła inspiracja. Rozejrzał się po mieszkaniu i po kilkunastu minutach fachowym okiem rzucił na zgromadzony dobytek.

Dwa ostre jak brzytwa noże kuchenne, mocny kij od szczotki, drewniany bejsbol, trochę gwoździ, taśma izolacyjna, stalowe zaciski do rur.

Jako pierwsza powstała broń oburęczna - kompilacja noży i kija od szczotki, później przyszła pora na modernizację bejsbola w ciernisty krzew.

Nie było to dużo, ale zawsze coś, byle dojść do garażu i tam się zabunkrować by po ostatecznym przeglądzie uruchomić swoją maszynę.

Przed wyjściem z domu - które to zaplanował na godziny wieczorne, wyszedł na balkon by poobserwować zachowanie zzombiałych współobywateli.

Typki na ogól szwendały się bez celu, w małych grupkach, bądź też małymi stadami, każdy większy hałas zwracał ich uwagę - tak hałas był tym co ich przyciągało najbardziej.

Hałas był plusem na korzyść Elliota, wystarczy użyć . . . petard jakie zostały mu z sylwestra. 20 sztuk, nie jest to dużo, ale zawsze coś. Około 22 gdy na dworze zrobiło się już ciemno jak w mogile, założywszy spakowany do granic wytrzymałości plecak, z białą bronią w rękach ostrożnie otworzył drzwi na główny korytarz. Smród krwi, i rozkładającego ciała był wszech obecny, na szczęście tu na górze nie było żadnego szwendacza, co nie stanowiło zbytniej pociechy, ponieważ do przejścia główną klatką schodową miał jeszcze 12 pięter. Stąpając najciszej jak można skierował się ku schodom. Ciernisty krzew dobrze leżał w dłoniach, druga broń była zaczepiona do plecaka, w razie potrzeby silne pociągnięcie i ma ją już do użytku, gdyby krzew stracił zdolność bojową. Gdzieś w okolicy 7 piętra w mroku usłyszał tak dobrze znajomy z gier odgłos konsumpcji. Jednak to co doleciało do jego uszu, przebijało wszystko co do tej pory wymyślili scenarzyści. Mocniej chwytając ciernisty krzew, centymetr po centymetrze zbliżał się do źródła mlaskania i pomruków.

Kiedy doszedł na odległość pół metra od miejsca gdzie wiecznie głodny zombiak zapominając o "Bożym Świece" dogadzał swoim gustom kulinarnym, Elliot wziąwszy mocny zamach, w który użył całej swojej siły spuścił na głowę nieumarłego cios. Trzask rozłupywanej czaszki powalił zombiaka obok jego ofiary obgryzionej prawie do kości. Nabrawszy trochę sił, uważając by nie wyłożyć się na pozostałościach po ofierze i jej zjadaczu, nadal kontynuował schodzenie w dół klatki schodowej.

Droga do parteru zajęła mu około 40 minut, wszędzie po drodze wyczuwał miejsca rozkładających się zwłok, nigdzie żadnego znaku ocalałej osoby, nic. Nawet zwierząt domowych nie było słychać, prawdopodobnie one też zostały już przetrawione.

Przed blokiem w blasku księżyca zamajaczyły wrogie postacie, by odciągnąć ich od wejścia do klatki, przysłoniwszy ręką zapalaną petardę, po czterech sekundach rzucił ją najdalej jak mógł. Eksplozja była niczym wybuch miny. Nieumarli z najbliższych miejsc powoli ruszyli w tę stronę wydając masę nieartykułowanych dźwięków, już nie byli tacy szybcy jak z początku. Mając wolną drogę Elliot cicho jak tylko pozwalały mu warunki ruszył w stronę garaży.

W kilku miejscach dopalające się pożary budynków smętnie oświetlały ciemności nocy ukazując ogrom krwawej jatki jaki rozegrał się w ciągu dnia. Poobgryzane szczątki ludzkie, w kilku miejscach rozwalone wózki dziecięce zaplamione pozostałością po płynach organicznych. Spora część samochodów tarasowała ulice jak też chodniki, kilka razy jeszcze trzeba było używać petard by odwrócić uwagę.

Pokonanie w ciemnościach trasy trzech kilometrów do garażu zajęło mu ponad 3 godziny - po drodze starał wypatrzeć się oznak ocalałych, jednak w żadnym domu, bloku czy też wieżowcu nie widać było światła świec czy latarki, żadnych wołań o pomoc, nic - poza charkotem resztek zzombiałego społeczeństwa.

Brama na teren garaży była zamknięta, wewnątrz placu "żadnego żywego czy też martwego ducha" - kilka minut na sforsowanie bramy i po chwili był już obok swojego garażu.

Brama mino iż była sterowana elektrycznie, otwarła się bez problemu, wewnętrzne zasilanie awaryjne zdało swój egzamin, po zamknięciu wejścia rozbłysły podsufitki ukazując Pojazd Przetrwania.

Zmodyfikowany pancerny polonez miał ponad 5 metrów długości, dwa szerokości i dwa wysokości w najwyższym miejscu.

Wskaźniki mocy pokazywały że oświetlenie garażu będzie działać jeszcze przez 7 godzin, tak więc najwyższy czas wyjąć ze skrytki broń i podłączyć ją do uchwytu na dachu wozu, gdzie też mieściły się mechanizmy sterujące sprzęgnięte z komputerem pokładowym wozu.

Stan paliwa w baku pozwalał przejechać bez tankowania ponad 1000 km, filtry i klimatyzacja będą w stanie dawać znośne warunki podróży w rozpiętości temperatur otoczenia od minus 35 stopni do plus 45

Dobrym patentem było zastosowanie stalowych kół, nie są one wrażliwe na szkło, gwoździe, jedyną wadą jest ich ciężar i większe niż planował zużycie paliwa, jednak już sam zasięg pojazdu i jego masa ( według wyliczeń i testów przeprowadzonych na komputerze masa pozwalała przebijać się przez niewielkie ściany bez uszczerbku dla jednolitości wozu )

Zapakowawszy prowiant, wodę, wsiadł do wozu, sprawdził panele kontrolne pokazujące stan poszczególnych urządzeń i zdalnie otworzył bramę, po czym wyjechał w nieznane.

Zaraza jaka została wypuszczona ze współczesnej puszki Pandory zgodnie z zaprogramowanym kodem, zaczęła eliminować "nieumarłych", grupki jak też pojedyncze osobniki dostały ropnych wyprysków na ciałach. W miejscach ich pojawienia rozpoczął się proces rozkładu powoli acz niezatrzymanie trawiący swoich nosicieli.

Po trzech dniach wszędzie zapanowała cisza i bezruch. Szczątki dawnych mieszkańców miast i wsi zamieniły się w pył, który wiatr rozniósł na przysłowiowe cztery strony świata.

Najmniejsze "straty własne" poniósł zwierzęcy ekosystem, chyba że do strat zaliczymy te zwierzęta jakie były w ogrodach zoologicznych czy też w mieszkaniach właścicieli, gdzie padły one ofiarom zdegenerowanych ludzi.

Teraz gdy armagedon przeznaczonej do "odstrzału czy jak kto woli zagryzienia" ludzkości dobiegł końca z czterech potężnych schronów jakimi dysponowała grupa Binderberg wyszły oddziały zabezpieczające. Ich zadaniem było przejąć kontrolę na elektrowniami atomowymi, zapasami żywności i ewentualną eliminacją tych co umknęli zarazie.

Tak jak w przypadku Elliota, w innych państwach ocaleli z pogromu dość szybko doszli do takich samych wniosków jak nasz bohater i zaczęli się organizować by stawić czoło temu złu jakie zalało świat.

Mijały godziny, wehikuł Elliota powoli acz niestrudzenie pokonywał polskie dziurawe drogi dodatkowo usiane rozbitymi samochodami, kierując się ku miejscowości Czchów, gdzie według posiadanych informacji w okolicach zapory mieścił się jeden z największych w kraju magazynów wojskowych. Zewnętrzne mikrofony w czasie całej drogi nie zarejestrowały odgłosów żywych, wszędzie były zniszczenia i dogasające ogniska pożarów.

Kilka razy wprawdzie zobaczył wywieszoną białą flagę zrobioną bodaj z prześcieradła czy też obrusa, ale w budynkach nikogo nie było, ślady po plamach krwi, trochę pyłu jaki nie został jeszcze rozwiany. Nic. na jednej ze stacji uzupełnił paliwo, z półek zabrał żywność o długim terminie przydatności, oraz broń krótką leżącą wśród policyjnych cuchów. Z rozbitego obok radiowozu wymontował radio i komputer - być może przyda się to w dalszej trasie. Może gdzieś przez przypadek jakiś federalny ocalał.

Czasami czujniki ruchu sprężone z kamerami wychwytywały pojedyncze sztuki zwierzyny błąkające się niedaleko trasy przejazdu. Obraz jaki przekazywały kamery na monitory był też czasami zapisywany by w przyszłości stanowił dowód w oskarżeniu przeciwko tym, którzy dopuścili się tego bestialstwa. Czy uda się z nimi wygrać ? Jak odciąć tę gangrenowatą tkankę z ocalałej ludności świata ? iluż mogło przeżyć ten armagedon ? czy ocaleni zjednoczą siły by stawić opór ? te i inne pytania kłębiły się w umyśle kierowcy.

Trasę ponad 460 kilometrów jaką miał zaplanowaną w pokładowym systemie nawigacyjnym zajęła mu przeszło pięć dni , kilka razy szukał objazdów zatarasowanych tras. Starał się na noc parkować pojazd pod dachami ce-penów, czy też w przydrożnych lasach, tak by dla ewentualnego obserwatora nie być cały czas na widoku. Na przestrzeni całej trasy żadnych komunikatów, wołania o ratunek, nic. Jednak pozycjonowanie GPS nadal działało, co było bardzo pomocne w korektach trasy.

Dojeżdżając do granic Czchowa, minął szkołę zawodową do której kiedyś uczęszczał, budynek nie był mocno zniszczony, jedynie część warsztatów miała ślady niewielkiego pożaru.

Staranowawszy bramę, wjechał na zewnętrzny dziedziniec, gdzie mieścił się parking dla belfrów. Tutaj zatrzymał się, mimo iż do zapory i ukrytego wejścia było może z góra 10 kilometrów, postanowił odpocząć i przy okazji zobaczyć jak wygląda "centrum" mieściny jaką znał z młodości.

Ślady jakie zobaczył po drodze nie różniły się zbytnio o tych jakie do tej pory widział, sterty ubrań, rozbite samochody, wszystko to już było. Kataklizm zrobił totalne spustoszenie, iluż mogło być takich szczęśliwców jak on ? Przechodząc koło szkoły powszechnej na drzwiach dostrzegł przyczepioną kartkę. Ktoś w pośpiechu zostawił informacje że ocaleni zbierają się w szpitalu gruźliczym. Tam mieścił się jeden ze schronów wybudowany jeszcze za czasów głębokiej komuny. Ta informacja podniosła go trochę na duchu, wychodziło że nie był jedynym "szczęśliwcem" na terenie kraju jakiemu dane było przeżyć.

Z rynku do szpitala były dwie drogi, jedna szosą w kierunku zapory, druga "polna" którą w czasach swojej młodości chodził do szkoły.

Tak pro forma jeszcze przez godzinę krążył między budynkami co trochę wołając, może ktoś wrócił by mieć ogląd sytuacji dla ocalałych ? Jednak nic, zero odzewu poza wspomnianą kartką.

Po powrocie do wozu ustawił jeden z nadajników na dziewiąty kanał CB i zaczął wywoływać ocalałych, z początku cisza, później z głośnika w powodzi trzasków dobiegł go głos.

. . . obieramy ciebie, skąd nadajesz ?
stoję na parkingu szkoły zawodowej
. . . wiesz gdzie jest szpital ?
tak - kilkanaście lat temu tam mieszkałem razem z rodzicami.
. . . jak się nazywasz ?
Kowalski Elliot
. . . Elliot ! To naprawdę ty ? z tej strony Jack Górski . . . my przecież do jednej klasy chodziliśmy . . . ( trzaski zakłóciły resztę wypowiedzi )
OK - odpalam maszynę i za kilkanaście minut będę u Was
. . . uważaj na siebie, wprawdzie jest tu nas dwóch ocalałych, ja i Stan Goryszewski . . . ( znowu te trzaski )
Spokojnie koledzy, przebyłem taki odcinek w jednym kawałku to i może te ostatnie kilometry też jakoś miną mi spokojnie.

Nie jest źle , Jack-a pamiętał dobrze, był to jeden z jego kumpli jakich miał w tamtych czasach, na którym zawsze można było polegać, drugiej osoby nie kojarzył, być może jakiś miejscowy, lub osiedleniec - trochę ich tu zostało po oddaniu zapory i jej obsługa przechodziła z ojca na syna.

Droga do szpitala usiana była masą rozbitych samochodów, tak że ledwo dało się przejechać. Brama na teren obiektu była otwarta, w byłej portierni dostrzegł ruch wyłaniającej się postaci ubranej w kombinezon wojsk chemicznych - mający w żargonie nazwę kondon.

Elliot zaparkował obok butki i pozostawiwszy samochód w trybie samoobrony wyszedł ku nadchodzącemu. Gość w w stroju ochronnym zatrzymał się w pół kroku widząc przybyłego bez żadnych zabezpieczeń, mimowolnie cofnął się, jednocześnie sięgając do kabury.

to ja Elliot , przed godziną rozmawiałem z Wami przez CB
. . . to ty ? przez maskę na twarzy dobiegł go specyficzny głos przyjaciela - mimo tylu lat nie zmienił mu się nawet o jotę.
tak - możesz zdjąć tego kondona, to co zabiło większość już chyba nie jest aktywne, nigdzie w okolicy "martwego czy też żywego ducha"

Powolnym ruchem, jakby z ociąganiem, Jack zdjął ochronę twarzy i jakby z wymuszeniem zaczerpnął powietrza.
Jeden , drugi i kolejny najpierw płytki, później już głęboki oddech, na twarz wróciły naturalne kolory.

Kumple padli sobie w objęcia, to że udało się im przeżyć zakrawało na cud, powitawszy się przez dział administracji przeszli korytarzem do schodów piwnicznych, gdzie mieściła się kotłownia i wejście do schronu. Przez interkom Jack uprzedził współtowarzysza że idzie z gościem, który odzywał się przez radio.

Stan podobnie jak Jack z początku nieufnie podszedł do przybysza, który nie miał na sobie ubioru ochronnego, jednak postawa kolegi uspokoiła go na tyle że z wahaniem przywitał się z Elliotem.

Schron miał autonomiczne zasilanie z fotoogniw i niewielkiej turbiny wiatrowej ustawionej na wzgórzu nieopodal szpitala. Były tu pomieszczenia dla chorych, kuchnia z podziemną studnią, dział łączności i zapasowa kostnica.

W schronie było też dodatkowe wyjście, wchodziło ono w pobliską górę, a wyjście znajdowało się obok potężnego wiatraka, który wspólnie z bateriami fotoogniw dawał zasilanie kompleksowi od chwili gdy padła ogólnopolska sieć energetyczna.

Rozgościwszy się w dziale łączności Elliot dowiedział się jakim to przypadkiem ta dwójka ocalała. W przeddzień armagedonu był termin konserwacji i przeglądów systemów podtrzymania życia, sprawdzenia zapasów, ustaleniu co trzeba wymienić bo zbliżał się ich termin przydatności.

Stan i Jack byli oddelegowani do tego zajęcia przez miejscową OC i już "tradycyjnie" zanim zabierali się do pracy, urządzali sobie mała popijawę. Jak zwykle przeholowali i gdy następnego dnia ocknęli się z przepicia, na zewnątrz było już piekło.

Zainstalowane kamery, przekazywały co działo się w samym szpitalu jak też na zewnątrz, nie różniło się zbytnio od tego co widział Elliot, tych których zaraza nie zmieniał, zostali zeżarci żywcem. Później gdy sekwencja autodestrukcji zawarta w wirusie zakończyła swoją działalność tu też nie pozostał nikt żywy.

Jack obrawszy się w ubranie ochronne, wyszedł dwa razy na rekonesans, on to właśnie na drzwiach szkoły umieścił kartkę na jaką natknął się nasz główny bohater.

Obejrzawszy zapisy i dokończywszy wysłuchania opowieści ocalałych, Elliot zapytał się ich czy wiedzą że w pobliżu zapory jest magazyn z systemem zabezpieczeń do którego muszą się dostać, ponieważ należy sądzić iż ci co stoją za tym bałaganem, prędzej czy też później będą sprawdzali takie miejsca jak to i raczej nie należy liczyć iż przepuszczą żywym.

... żadnego takiego magazynu - schronu o jakim mówisz nie wiem
... ani też ja, mimo że z jack-iem od ponad 10 lat mamy pod opieką ten schron
... skąd masz takie informacje o których my nie wiemy, ba zakrawają na bajkę ...
Mieliśmy kiedyś wizytację wierchuszki w naszym dziale produkcji, gdzie nie ukrywam że część chemikaliów szła na potrzeby zakładów wojskowych do produkcji broni.
Otóż po wizycie nasze naczelstwo jak to bywa, zrobiło przyjęcie dla wizytujących w stołówce drugiego etapu. Te ścierwojady tak się zachlały że jeden z nich widać nie kontrolując się w zupełności bredził o starym jeszcze zbudowanym za okupacji kompleksie, który po wojnie przerobiono na coś jak arka na wypadek wojny atomowej. Wszyscy którzy brali udział w tym przedsięwzięciu bardzo szybko rozstali się z łez padołem, seryjny samobójca ich dopadł.
Nikt widać na poważnie nie brał tego do siebie, ot pijackie mamranie, jednak mój kolega który robił za kelnera, delikatnie udając pijanego wyciągnął jeszcze kilka informacji. Mój fart że podzielił się i teraz mniej więcej wiem gdzie szukać wejścia.

Czy aparatura jaką macie w dziale łączności jest w stanie odbierać coś więcej niż krajowe częstotliwości alarmowe ?

... tak ale wszędzie jest cisza jak makiem zasiał, twoja transmisja była jedyną jaką uchwyciliśmy, żadnych logicznych ciągów, słów w jakimkolwiek języku, nic.
Czy możecie zaprogramować komputer by przeczesywał całe dostępne pasmo, nie tylko podstawę ?
... tak, jest to możliwe.
Więc ustaw pełen zakres, prędzej czy później coś musi się odezwać, nie koniecznie nasi, ale zawsze informacja o zbliżaniu się sygnału pozwoli na jakieś przygotowania.
Teraz pozwólcie że w końcu trochę się zdrzemnę, myślę że od jutra powinniśmy skupić się na odszukaniu schronu arki, bo tylko tam bodziemy mogli mieć szansę na przetrwanie gdy do naszych stron dojdą oddziały oczyszczania.

Po tych słowach, poszedł do jednej z wolnych sal. zdjąwszy obuwie rzucił się na wyro i przykrywszy kocem zasnął snem sprawiedliwego.

W między czasie pozostali na zmianę czuwali w pokoju łączności, mając nadzieję że takich jak ich kolega będzie więcej. Poza zakłóceniami jednak nadal panowała cisza.

Następnego dnia po śniadaniu i strzeleniu sobie czegoś na "oczyszczenie" organizmu Elliot i Jack już bez ubrań ochronnych wsiedli do pojazdu przetrwania i powoli ruszyli w stronę zapory.

Od szpitala był to wprawdzie przysłowiowy rzut beretem, jednak należało zachować ostrożność, mijali puste domy, na drodze praktycznie nie było pojazdów ją tarasujących. Na oko sama zapora wyglądała na sprawną, przez jazy tak jak zwykle przelewała się woda. Kilkaset metrów obok zapory stał hotel, teraz był on zniszczony, jednak Elliot pamiętał jego wygląd z czasów gdy tu mieszkał i gdy po szkole czasami z kuplami przychodzili tu na kurczaka z rożna, którego smak był legendą i nawet z odległego Tarnowa przyjeżdżali turyści by go skosztować.

Przy hotelu był położony parking dla gości, na niego to właśnie wjechali - kilkadziesiąt metrów za parkingiem leżał potężny głaz narzutowy, za którym zaczynało się zbocze góry porośnięte lasem.

Tak pro forma przeszukali ruiny hotelu, samochody na parkingu. Jak zwykle nic, żadnych śladów ocalałych. Jedynie co to w kolejnym radiowozie znaleźli broń krótką i mapy. Ten łup przywłaszczyli sobie - bo jak to mawiał pewien znajomy - broni i amunicji nigdy dość.

Z informacji jakie miał Elliot, kluczem wejścia do schronu arki był ów kamień narzutowy, tam powinna znajdować się inskrypcja wykuta w kamieniu, która przez lokalnych uważana była za pozostałość po pradawnych ludach zamieszkujących te okolice. Kto rozpuścił tę legendę ? Prawdopodobnie osoby stojące po wojnie za projektem przerobienia niemieckiej instalacji na potrzeby swojej armii.

Na kamieniu faktycznie można było zobaczyć "zniszczone przez wieki złej pogody" symbole jakby rozjechanego "m" i znaku nieskończoności, a pod nimi coś co przypominało koryto rzeki - dwie połamane linie biegnące obok siebie.

Mając tak skąpe informacje, teraz należało spenetrować pobliski brzeg. Szukający doszli do wniosku iż chodzić może o tę stronę brzegu, gdzie mieści się hotel, ponieważ od zapory w dół linia rzeki odpowiadała temu co było wyryte w kamieniu.


W dole za stopniem wodnym od strony hotelu brzeg usiany był kamieniami, w zboczu zionęła rura odpływowa, prawdopodobnie od deszczówki z okolicznych budynków. Rura ta miała około metra średnicy. Zapaliwszy latarki weszli zgarbieni do środka.

Pierwsze pięćdziesiąt metrów nic nie przyniosło, ot zwykły ściek wodny, jakich wiele w tym kraju, dalej rura odbijała w górę, oraz w lewo, gdzie mieściła się solidna krata zamknięta na cztery sporych rozmiarów kłódki, mocujące ją do uchwytów z rury. Za tą kratą rura dwukrotnie zwiększała swoją średnicę w mroku którego pobłyskiwały co kilka sekund czerwone światła alarmu ? wskazujące drogę ? Nie mając ze sobą ani brzeszczotu do metalu, czy też przenośnego palnika do cięcia, Elliot poprosił Jack-a by ten trochę się odsunął i sam też oddaliwszy się na czworakach jakieś półtora metra i ze znalezionej broni rozwalił celnymi strzałami blokujące otwarcie kraty kłódki

Gdy już weszli w większy przekrój, mogli się spokojnie wyprostować, powiększony korytarz ciągnął się lekko w górę i kończył się po 300 metrach śluzą z pancernych drzwi, przy których był panel numeryczny. Jako kod wklepać ? poza cyframi nie było żadnych liter. Jak zapamiętał Elliot wykuty napis, przypominał on mu symbol 300, nic innego nie przychodziło mu na myśl.

Wbiwszy cyfry na klawiaturze przy śluzie, przez chwilę nic się nie działo, po może trzydziestu sekundach pancerne drzwi delikatnie drgnęły i przed poszukiwaczami ukazało się kolejne pomieszczenie w którym zapaliło się oświetlenie. Ich oczom pokazała się potężnych rozmiarów sala wykuta w litej skale. Po prawej i lewej stronie stały pojazdy wojskowe rożnych typów i przeznaczeń. Czołgi, transportery opancerzone, działa, statywy z bronią krótką i ciężką, dziesiątki skrzyń z amunicją wszelakiego rodzaju. Dalej w kolejnej części były rezerwy żywnościowe i gigantyczne pojemniki z wodą spożywczą i techniczną. Wykuta grota miała ponad kilometr długości i dwieście szerokości. Na jej końcu znajdowały się cztery potężne siłowniki hydrauliczne, one to otwierały centralne wjazd od zewnątrz.

Tu przy siłownikach był pokój obsługi technicznej, nikogo jednak w nim nie było, stały tu komputery zarządzające systemami podtrzymywania życia. W całym tym schronie - arce nie było jednak typowych pomieszczeń socjalnych, poza małą kuchnią i toaletą obok pomieszczenia kontrolnego.

Jack zasiał przy komputerze by zapoznać się z całością systemu. Ciekawe że nic nie było tu zaszyfrowanego, wszelkie informacje jakie zażyczył sobie operator, natychmiast pokazywały się na ekranie.

Jak się okazało, wpisanie kodu na klawiaturze przy śluzie uruchomiło system podtrzymania życia, do tego czasu w pomieszczeniu schronu panowała atmosfera uboga w tlen by nie niszczyły się zgromadzone dobra.

Schron arka dysponował własnymi generatorami elektrycznymi zasilanymi z potężnych podziemnych zbiorników, ich pojemność pozwalała na ponad trzy lata pracy - zdublowane generatory były umieszczone około 2 kilometrów w górę rzeki w jednym ze wzgórz.

Gdy nastąpił kataklizm - armagedon 95 procent ludzkości, nikt nie próbował się tu dostać, nie przyszły żadne informacje na systemową pocztę, ba cała łączność ze światem została natychmiast odcięta by nie zdradzić położenia.

Co ciekawe, w pamięci komputera były też informacje o schronie w szpitalu i jego systemie maskowania przez kontrolowane detonacje ładunków umieszczonych w budynku. Była to tak zwana opcja ostateczna.

Jak się okazało schronów w najbliższej okolicy 100 km było ponad 5, w tym 2 specjalnego znaczenia - oznaczono je symbolami WR.

Rozwiązała się też zagadka gdzie jest wyjście ze schronu. Pół kilometra od hotelu biegł wykuty jeszcze za okupacji przelotowy tunel w pobliskim wzgórzu. Tu na odcinku 150 metrów nie było asfaltu, tylko betonowa nawierzchnia stworzona z jakby betonowych płyt. Jedną z takich płyt podtrzymywały cztery siłowniki, gdyby zaszła potrzeba, siłowniki opuszczały pod kontem fragment nawierzchni, tak by ludzie czy sprzęt mógł się wydostać ze schronu.

Schron miał też pasywny system nasłuchu, Jack odpalił go by spróbować wychwycić sygnały od ocalałych, czy też komunikację między schronami WR jeżeli takowa istniała.

Ekran radaru rozbłysł linią skanowania, w promieniu 100 km w powietrzu były dwie jednostki, których komputer nie mógł zidentyfikować. Ich kurs wskazywał że lecą w kierunku Ukrainy. Wysokość przelotowa to 11 000 metrów. Poza tymi dwoma maszynami nikogo więcej. Między maszynami była prowadzona zaszyfrowana łączność.

Na jednym z pomocniczych ekranów pojawiło się pytanie czy dekodować ? Potwierdziwszy pytanie klawiszami T i ENTER po kilkunastu minutach zaczęły się ukazywać linijki tekstu, nie zawsze wprawdzie zrozumiałe, ale dające obraz to co się działo i o czym rozmawiali piloci dwóch maszyn.

... Czechy i Słowacja już zabezpieczone, po Ukrainie kolej na Rosję
... tak tylko ... potrzeba wsparcia jeszcze ... szturmowych
... baza zapewnia że nie będzie ... ale wsparcie na wszelki wypadek powinno być
... jak do tej pory skuteczność depopulacji jest wprost fantastyczna ... żadnych ... jednostek
... a co z grupami lokalnymi uznanymi przez najwyższych władców ...
... nie powinno ... ... ... są sprawdzeni

Jack zawołał Elliota by zapoznał się z dekodowanym tekstem, to co było na ekranie w 100 procentach utwierdziło naszego bohatera że cały ten armagedon to wina człowieka, a raczej organizacji zdegenerowanych typów, z grupy Bilderberg.

... jakie ... wypadek spotkania tych ...
... sprawdzić czy maja ... wyeliminować tych , których brak jest na liście ...
... ilość uznanych na Ukrainie ?
... pięć tysięcy ... ośrodek szkolenia ... sektor 02

Z całej populacji Ukrainy ma tylko być utrzymanych przy życiu 5000 osobników ? Boże jedyny to jest nie do opisania. Elliot po tych słowach wypowiedzianych ni to do siebie ni to do Jack-a zamarł na chwilę, po czym zwrócił się do kolegi

Wracamy do bunkra w szpitalu, przewozimy tu co tylko się da, oczywiście nocą by trudniej było nas namierzyć, od tej pory tylko nasłuchujemy ewentualnych wezwań od ocalałych, gdy takowych znajdziemy zabieramy ich do arki, pomieszczenia starczy dla dużej liczby ocalałych, jeżeli jeszcze poza nami ktoś w najbliższej okolicy żyje. Jeżeli uda się skompletować choćby 100 zdolnych do walki, będziemy musieli się przygotować na dzień, kiedy "ocaleni z armagedonu zawitają też w te okolice"

Słyszałeś o liście ? Gdyby tak przechwycić spis, albo z fabrykować jakąś lewiznę i umieścić ją na centralnym komputerze grupy Bilderberg, dałoby to szanse ocalenia wielu żyć.

W najbliższej okolicy brak ludzi poza nami trzema, po drodze jaka tu do was przebyłem też nikogo nie widziałem, żadnych śladów aktywności biologiczno - elektromagnetycznej - NIC.

Trzeba będzie po przeniesieniu zapasów ruszyć w trzech samodzielnych składach poza obręb strefy 100 kilometrów.

Jazda nocą, szukanie dyskretne za dnia. Zero kontaktu do czasu aż kogoś znajdziemy. Przyjmując że agresorzy mają ważniejsze rzeczy na głowie - zabezpieczenie elektrowni atomowych i silosów z pociskami, w naszej okolicy, w kraju pojawią się gdzieś za góra miesiąc, chyba że do akcji zabezpieczenia dojdą osobnicy z listy.

Pokaż mi Jack jak otwiera się te wrota, wypuszczę cię pod wieczór, moim mobilem pojedziesz po kolegę. Z tego co widziałem przy szpitalu stał bus dostawczy, gdy go już zapakujecie wrócicie, kolega niech jedzie po ciemku - korzystając z przenośnego noktowizora, znajdziesz jeden zapasowy w moim wozie, sam mój mobil samoczynnie przejdzie w tryb jazdy w podczerwieni po zapadnięciu zmroku. Gdy wrócicie z zapasami, przygotujemy się do wyjazdu.

A co z arką - spytał się Jack ? Po wyprowadzeniu samochodu kolegi, weźmiesz jeden ze stojących tu hamerów, zatankujesz do pełna, plus zapas i wyjedziesz jako ostatni. Ja wrócę wejściem jakim tu dotarliśmy, sprawdź tylko jaki kod zamyka całość i przestawia schron w stan czuwania.

Do waszego powrotu rozejrzę się dokładnie po schronie, może coś nam umknęło ? Poczynię przygotowania do akcji poszukiwawczej. Trzeba uszykować tak zwane żelazne porcie dla nas i tych co ocalimy. Powiedzmy ze będziemy mieli farta gdy znajdziemy 100 do dwustu ludzi. Dobrze gdy uda się skołować jakiś większy transport na miejscu ewakuacji, może to być autobus.

Za kilkoma hamerami stały średniej wielkości przyczepy samochodowe, na nie to załadował żelazne porcje żywności i paliwa, Jack trochę mu pomógł, jednak gdy zbliżała się godzina 22 wyszedł ze schronu kierując się do miejsca gdzie zaparkowany był pojazd Elliota

Przed samym wyjściem, Elliot uzgodnił z Jack-iem iż przerwie ciszę radiową tylko gdyby zdarzyło się coś ważnego, wiadomo bez potrzeby nie należy ujawniać swojego istnienia, tym bardziej że według słów jakie odczytali z dekodowanej rozmowy między samolotami, osoby nie uwzględnione na liście grupy, są tak czy siak przeznaczone do odstrzału.

Tymczasem w schronie Elliot myszkując po elektronicznej mapie znalazł jeszcze jedno pomieszczenie do którego prowadził właz w podłodze. Jak się okazało był tam zapasowy terminal sterowania i komory hibernacyjne ! 20 pojemników mogło w stanie zmniejszonej żywotności chronionego obiektu ( jednostki ludzkiej ) zapewnić mu sztuczny sen przez 5 lat, jednak jak głosił dopisek - komory praktycznie nie były testowane i hibernacja oznaczała grę na własne ryzyko.

To była nowość - Elliot nigdy do tej pory nie zetknął się z takimi maszynami, oczywiście w opowiadaniach SF autorzy taki pomysł wykorzystywali od dawna, ich bohaterowie mogli przemierzać bezkresy kosmosu praktycznie nie starzejąc się. Widać ktoś w końcu przełożył dawne mrzonki na realne urządzenia.

To dawało dodatkowe możliwości przetrwania, jednak nasuwało też pytania ? Jak daleko utajniony był ten projekt ? ile państw posiadało takie urządzenia ? i najważniejsze, czy lokalizacja arki naprawdę dla wszystkich była tajna ? Jeżeli tak to tylko Boskim zrządzeniem losu Elliot dowiedział się o niej, czy oprócz niego jeszcze ktoś znał namiary ? Czy to że do tej pory nikt tu nie przybył, nie próbował znaczy to że tajemnica o jego istnieniu poszła do grobu ?

W ciągu nocy Jack z kolegą zrobili trzy kursy zwożąc do arki najpotrzebniejsze rzeczy ze szpitalnego schronu, teraz gdy już wszyscy byli już w nowym miejscu, a "za oknami monitorów" wstał już dzień, po krótkim śnie regeneracyjnym zaczęli robić końcowe przygotowania do misji ratunkowej. Jeszcze raz sprawdzili ekwipunek, zapasy paliwa i żywności. Wszystko było zapięte na przysłowiowy ostatni guzik. Gdy Elliot i Stan wyprowadzili swoje maszyny do wylotu z tunelu, Jack uczynił podobnie, ale musiał wrócić się do arki by tajnym wejściem opuścić schron i zamknąć śluzę.

Kiedy pojawił się u wylotu tunelu, było już ciemno, pożegnawszy się ze sobą, w odstępach co pól godziny ocaleni ruszyli na "łowy". Stan w kierunku górnego śląska w okolice miasta Katowice, Jack obrał kurs na Warszawę a Elliot miał do pokonania najdłuższą trasę - celem jego misji ratunkowej był jedyny polski port wojenny, gdzie stacjonowały dwie nasze łodzie podwodne. Orzeł i Niepodległość. Była więc szansa że być może ktoś tam ocalał, tak samo jak w pozostałych miejscach - Warszawa - bunkry rządowe pod pałacem kultury i Katowice z okolicznymi kopalniami.

Jechali nocą, by za dnia w punktach przystankowych zregenerować siły oraz ruszać na okoliczny zwiad, radia będące na ciągłym nasłuchu "milczały szumiąc tylko"

Nic, żadnej komunikacji szczątkowej, żadnych automatów wysyłających zapętloną wiadomość gdzie zazwyczaj podaje się długość i szerokość geograficzną i prośbę o pomoc.

Nic - czyżby w całym kraju tylko oni trzej ocaleli ? Jako że wóz Elliota miał najlepsze wyposażenie do skaningu pasma radiowego, zaczął on nabierać takiego przekonania. W mijanych miastach, wsiach, miasteczkach nikogo - tylko zwierzęta błąkające się po ulicach przez które czasami przebić się to była wyższa sztuka jazdy.

Pierwsza zakodowana informacja doszła do Ellita gdy prawie docierał do celu swojej podróży - Kopalnia Św Jadwigi - 20 górników, Jutrzenka - 10 górników. Stan meldował że zbiera ocalałych i tak jak uzgodnili wraca do arki.

Jack jakby się zmówił ze swoim kolegą i po chwili nadesłał komunikat o 400 cywilach jakich znalazł w podziemnym kompleksie handlowym w okolicach pałacu kultury. Kobiety i dzieci plus kilku mundurowych oraz przygarnięte psy i koty.

Nie jest tak źle jak z początku zakładałem pomyślał Elliot. GPS pokazywał że do celu podróży zostało mu jeszcze 20 km - jak do tej pory on jedyny nikogo nie znalazł, być może w bazie okrętów podwodnych sytuacja ulegnie zmianie.

Na kilometr przed bazą dostrzegł ślady potyczki, droga i pobocza usłane były rozbitymi pojazdami cywilnymi i wojskowymi, w niektórych zachowały się jeszcze resztki ich pasażerów.

Noktowizor spisywał się doskonale, wszytko było na swój sposób wyraźne, w razie potrzeby, komputer pokładowy wozu oczyszczał obraz i podawał go na ekrany. Zatrzymawszy pojazd, Elliot przestawił go w tryb czuwania i przed wejściem do bazy za dnia, postanowił się trochę przespać.

Gdzieś około 7 rano komputer obudził go alarmem zbliżeniowym. Do wozu podchodziła grupa marynarzy uzbrojona w broń ręczną. Było ich 7 a na strażnicy przy ciężkim karabinie maszynowym osłaniał ich kolejny. Włączywszy zewnętrzny głośnik odezwał się do nich.

... z łaski swojej przystopujcie !
... wy swój czy wróg ?
... a ktoś ty ?
... ocalały z pogromu, szukam takich jak wy.
... odsuńcie się pod bramę to wyjdę do Was i pogadamy.

Żołnierze trochę nieufnie wykonali jego prośbę, jednak cały czas mieli broń w pogotowiu skierowaną na pojazd. Wprawdzie amunicja z AK tylko zadrapałby lakier, to już CKM na wieży strażniczej mógłby trochę pobruździć.

Wysiadłszy z wozu, z własną bronią krótką podszedł na kilka metrów do grupy żołnierzy.

... kto tu dowodzi ?
... kapitan Kowalski
... proszę zaprowadźcie mnie do niego, liczy się każda chwila
... ale bez broni, gdy będziesz wychodził dostaniesz ją

Elliot bez wahania oddał swoją "znalezioną" broń i w towarzystwie żołnierzy przeszedł przez bramę z wierzą strażniczą.
Koszary przypominały mini osiedle dwupiętrowych bloków , za którymi na tle morza widać było bunkry gdzie stacjonowały łodzie podwodne. Cała baza otoczona była 5 metrowym murem.

Weszli do jednego z "bloków" gdzie mieściło się dowództwo bazy. W jednym z pomieszczeń siedział w średnim wieku żołnierz choć jego mundur nie pasował do tych których spotkał. Okazało się że był kapitanem lotnictwa.

Widząc cywila wstał z krzesła i wyciągając dłoń przywitał się z Elliotem.

Na prośbę przybysza, kapitan kazał zwołać wszystkich poza strażnikiem na wieży, w sumie jeszcze 10 marynarzy z tej jednostki. Teraz w błyskawicznym skrócie opowiedział zebranym swoją historię i co do tej pory udało się jemu i jego przyjaciołom dokonać.

Miny zebranych mówiły same za siebie, kapitana bardzo zaniepokoiła informacja jaką cywile przechwycili z lecących samolotów.

... to co powiedziałeś, pokrywa się z jednym z tajnych raportów jaki miał być rządowi przekazany gdzieś z 8 lat temu, jednak z niewiadomych dla mnie przyczyn nigdy do tego nie doszło, ba nawet wszyscy związani z tym raportem zginęli z "ręki seryjnego samobójcy"
... tak samo jak wiele innych osób
... dojazd do Was zabrał mi 6 dni, muszę swoim zameldować i powinniśmy postanowić co dalej
... jeżeli faktycznie 95% populacji poszło do piachu, to można przyjąć iż w najlepszym przypadku agresor może liczyć na 80 do 100 tysięcy zaufanych zabijaków, plus to co jest po ich stronie w krajach na całej planecie.
... ilu by ich nie było, lepiej jest zginąć w walce, niż dobrowolnie się poddać i dostać porcję ołowiu między oczy
... tak, masz rację cywilu, jednak zanim przystąpimy do walki, trzeba odnaleźć jak najwięcej tych co jakimś cudem przeżyło tę apokalipsę.

Historia ocalenia kapitana Kowalskiego i reszty marynarzy w tej bazie też była zawdzięczana zrządzeniu losu. 12 godzin przed apokalipsą, kapitan pojawił się w jednostce by z ramienia 2 departamentu nadzorować montaż na wybranej łodzi podwodnej nowego systemu komunikacji, którego nikt oprócz naczelnego dowództwa nie mógłby przechwycić.

Razem z 10 marynarzami weszli na pokład łodzi, zamykając za sobą włazy, dodatkowo zanurzyli się , by nikt postronny nie mógł "przeszkadzać" w trakcie tej pracy. Oczywiście nasłuch na pasmo jednostki był prowadzony, nagle gdy zaczęła się zadyma i "eter" wypełniły rozkazy obrony, ataku, krzyki operatorów, kapitan lotnictwa jako najstarszy stopniem za zgodą marynarzy objął dowództwo. Będąc zanurzeni nic nie mogli zrobić, Było ich liczenie za mało, gdyż na zewnątrz zombiała załoga będąca w stanie furii 40 krotnie przewyższała liczebnością tych zanurzonych.

Gdy rzeź dobiegła końca, zamilkły pasma awaryjne jak też cywilne, po naradzie z załogą wynurzyli się i pobrawszy broń wyszli na zewnątrz. Widok był straszny, podobny temu jaki widział Elliot. Zarażeni z biegiem czasu rozsypali się pył, pozostało więc im tylko z terenu bazy pogrzebać poległych ( zagryzionych )

Nowy sprzęt do do kontaktu z kwaterą główną milczał - widać było że tam też nikt nie ocalał, albo jeżeli żyją nie dają znaku życia. Do czasu gdy pojawił się Elliot wysłali wprawdzie jeden patrol, ale w promieniu 100 km od bazy nikogo żywego nie znaleźli.

Komunikat o swoim odkryciu Elliot przesłał do swoich znajomych, po czym zaczęto szykować dwie grupy, jedna na czele z kapitanem i przybyszem miała wracać do arki - aby przyspieszyć trochę czas drogi, wóz Elliota załadowano na pokład RG20 - potężnego śmigłowca transportowego i razem z piątką marynarzy pod osłoną nocy udali się do punktu zbornego.

Druga grupa uzbroiwszy samochody terenowe i wojskową wersję autobusu ruszyli też nocą dość okrężną drogą, by udając się do arki, spróbować odnaleźć jeszcze żyjących.

W między czasie na terenach Moraw Czeskich kilku ocalałych tamtejszych mieszkańców udawało się pod osłoną nocy w kierunku gór, by w grotach ukryć się przed ekipami "czyszczącymi" jakie od około 3 tygodni systematycznie przeczesywały ich kraj, mordując tych nielicznych jacy ocaleli z pogromu.

Kilka razy cudem wyszli z obławy w jaką wpadali, ich plusem było to że znali dobrze swoje strony i mieli broń, wprawdzie to broń krótka, ale skutecznie eliminowała małe patrole. W sumie udało im się zlikwidować 10 najeźdźców przy zerowych startach własnych. Liczba ta była wprawdzie kroplą w morzu, jednak ich działania trochę pomieszały szyki tym co dokonali ogólnoświatowej masakry, dając jednocześnie czas sąsiadom z Polski na dokończenie zbierania ocalałych.

Morawianie tak samo jak Polacy tylko w nocy przemierzali swój wyludniony kraj, za dnia odpoczywając i szukając ocalałych. Po trzech tygodniach doszli do groty win leżącej w Sudetach na pograniczu z Polską. Grota win - była miejscem gdzie leżakowały najlepsze marki jakie w Czechach produkowano. Gdy nadchodził ich czas, transporty znanych i cenionych marek rozsyłane były na cały świat.

620 osób, tyle w sumie odnaleźli dzielni Morawianie, co było liczbą zbliżoną do ich Polskich przyjaciół, liczebność wprawdzie mała, ale tu jak i tam zawsze mogła dać początek odrodzenia się zniszczonego narodu, pod warunkiem że dane będzie im przeżyć i wygrać bój ostateczny z najeźdźcami, którzy dysponowali w każdej dziedzinie przewagą liczebną, uzbrojeniem i technologią.

=================================================================================================
Page 1 of 1 1 https://forum.thecompany.pl/pogaduszki/opowiesc-big-stiva-t2848.html
2013-08-20T21:11:29+01:00

Code: Select all

Opowieść "zainspirowana" jest amerykańskim Stonehenge...

http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,5414

ae8af894b99d923a.jpg


W naszych rozmowach kolega Big Stiv wspominał mi kiedyś o tym kamiennym monumencie - po pewnym czasie powoli zaczął mi podsyłać kolejne fragmenty pisanego opowiadania "reportażu ocalałego" - czyli depopulacji.

Jeśli ktoś czuje się na siłach, może sam podsyłać "fragmenty" aż powstanie z tego całkiem interesująca opowieść.

Zapraszam do do czytania i refleksji :tuptup1:

=================================================================================================

Atak nastąpił niespodziewanie, w ciągu około 24 godzin 95 procent populacji świata zamieniło się w krwiożercze zombi atakując tych co nie ulegli tajemniczej zarazie.

Ocaleli ci, co byli w obiektach o zamkniętym obiegu powietrza, łodziach podwodnych, uszczelnionych pomieszczeniach, lub ci co w cudowny sposób mieli nabytą odporność.

Jednym z takich nielicznych szczęśliwców był między innymi Elliot Kowalski mieszkaniec podupadającego przed epidemią miasta Włocławek.

Jako że poprzedniego dnia wrócił z drugiej zmiany z zakładów azotowych, gdzie pracował na drugim etapie. Po przyjściu do domu zaraz położył się spać, ponieważ według grafiku miał mieć zakrętkę - przejście z popołudniówki na ranną zmianę.

Od kilku dobrych tygodni miał wspólne dyżury z kolegą Jarosławem, który to po przyjacielsku podwoził go swoim samochodem do jak i z pracy.

Gdy o 5.15 nie dobudził go umówiony telefon od kolegi, a jego budzik już 10 minut wcześniej elektronicznym warkotem wyrwał go z objęć morfeusza, Elliot odruchowo podszedł do okna zobaczyć czy na parkingu przed blokiem nie stoi niebieska Dacia, zobaczył coś dziwnego.

Grupka może 10 "zapijaczonych" typów akurat rzucała się na starszą osobę, powaliwszy ją na ziemię zaczęła . . . rozszarpywać i pożywiać się ciałem umierającego człowieka.

Co jest do ku*** nędzy ? epidemia zombi ? to była jego pierwsza myśl, po chwili dostrzegł zderzające się na jezdni samochody, kilka z nich przebiło barierki ochronne uderzając w drzewa, lub też przebijając się przez mniejsze zarośla, lądując w pobliskiej Wiśle.

Widząc co się dzieje, sprawdził czy drzwi do mieszkania są dobrze zamknięte, odpalił radio i tv, chcąc dowiedzieć się co na to media głównego nurtu.

Radio milczało, a raczej szumiało, na żadnym kanale nie było audycji, w telewizji było podobnie, zakłócenia - typowe śnieżenie - kablówka i naziemna telewizja cyfrowa były teraz tylko wspomnieniem.

od dawna miał CB-radio - na wszystkich 40 podstawowych kanałach trzaski, żadnego komunikatu, żadnego wołania o pomoc.

Przypomniały mu się sceny z filmów o zombi i to co trzeba by zrobić aby choć trochę przetrwać, woda i jadło to najważniejsze rzeczy, w dalszej kolejności broń.

Założył korek do wanny i napuścił wody tyle ile się dało, słusznie rozumując że za chwilę może też zabraknąć prądu. Podobnie z dodatkowymi słoikami i naczyniami.

Dzięki Bogu ze kilkanaście dni wcześniej za namową Jarka zamówił i odebrał puszki żołnierskie jakie jedna z polskich firm wystawiła na sprzedaż, robiąc miejsce na odnowione terminowo zapasy.

W między czasie z korytarza usłyszał nieludzkie wycie i odgłosy rozbijania się o pozamykane drzwi.

Za oknami w miarę upływu czasu rozwidniało się bardziej dając ogląd na unoszące się nad miastem dymy z pożarów budynków i samochodów.

Między blokami, domami i porzuconymi samochodami krążyli oni - polscy zombi, do niedawna znajomi, sąsiedzi.

Pomysł ze zgromadzeniem wody okazał się słuszny, gdzieś około godziny 11 padła sieć energetyczna, o ile w przypadku innych ocalałych to już był duży problem, o tyle dla Elliota nie stanowiło to zagrożenia, ponieważ miał do dyspozycji mały przenośny generator na paliwo i zestaw ups-ów do zasilania mniejszego w poborze mocy sprzętu domowego.

Kolejna rzecz jaką musiał zrobić by wyrwać się z tego włocławskiego siedliska nieumarłych, to dostać się do garażu jaki odziedziczył po rodzicach, gdzie przez 15 lat budował swój wehikuł przetrwania. Taką oto nazwę dał pojazdowi opancerzonemu. Jako pierwowzór posłużył mu polonez ojca.

Wzmocnił podwozie, założył specjalne koła wykonane ze stali, opancerzył nadwozie, zamiast szyb na przodzie były dwa monitory panoramiczne do których obraz można było przekazywać z 8 niezależnych kamer dużej czułości z opcją podczerwieni.

Napęd stanowił hybrydę silników spalinowo , elektryczno hydraulicznego. Do obrony zerowej linii bezpieczeństwa tej małej fortecy na kołach użył promienistych miotaczy ognia i kupionego jeszcze w czasach upadku komuny na ruskim targu ciężkiego karabinu maszynowego, który można było zamontować na specjalnej platformie umieszczonej na dachu. Do dnia dzisiejszego karabin był ukryty w skrytce garażowej i czekał na swój dzień chwały, który właśnie nadszedł.

Do garażu z bloku miał około 3 kilometrów i przed opuszczeniem domu trzeba było się przygotować do eskapady w jedną stronę, ponieważ nie przewidywał powrotu na "swoje śmiecie", gdyż 6 zmysł podpowiadał mu iż za tą zombiarską masakrą ludności jego miasta, kraju, czy też całego świata stoją nie kosmici, tylko rdzenni ludzie o których czytał nie tak dawno w necie - ponad narodowa grupa Binderberg, która już kilka lat do tyłu ogłosiła że zrobi wszystko by zdepopulować ludność ziemi z 6 miliardów do 500 milionów.

Te kilka lat temu nie brał tego nikt poważnie, teraz okazało się że był to niewybaczalny błąd, którego konsekwencją było zzombienie 95 procent populacji.

Pakując się do wyjścia z domu, na laptopie przeglądał materiały jakie do niedawna zbierał o Binderberg .

Ta swołocz z piekła rodem chciała zdepopulować ludzkość przy pomocy broni bakteriologicznej a ocaleli mieli być ich niewolnikami i dawcami narządów do przeszczepów.

Sam musiał przyznać że do niedawna pewne kwestie z tych teorii spiskowych sam nie chciał przyjąć do wiadomości, teraz za oknem miał "żywe dowody"

Spakowawszy do plecaka zapas jedzenia, plus trochę wody pitnej Elliot pomyślał w końcu o rzeczy równie ważnej jak prowiant - broń, jeżeli do tej pory nie udało mu się kupić zwykłej tetetki ( nie licząc CKM ukrytego w garażu ), choć widząc na ulicach tłumy "nieumarłych" zapewne ta zabawkowa broń na nic by się zdała. Trzeba zabawić się w prowizorkę, a jak mawiał jego świętej pamięci dziadek Janusz - na prowizorce opiera się ten łez padół.

Pora przypomnieć sobie gry takie dead island - tak to może być niezła inspiracja. Rozejrzał się po mieszkaniu i po kilkunastu minutach fachowym okiem rzucił na zgromadzony dobytek.

Dwa ostre jak brzytwa noże kuchenne, mocny kij od szczotki, drewniany bejsbol, trochę gwoździ, taśma izolacyjna, stalowe zaciski do rur.

Jako pierwsza powstała broń oburęczna - kompilacja noży i kija od szczotki, później przyszła pora na modernizację bejsbola w ciernisty krzew.

Nie było to dużo, ale zawsze coś, byle dojść do garażu i tam się zabunkrować by po ostatecznym przeglądzie uruchomić swoją maszynę.

Przed wyjściem z domu - które to zaplanował na godziny wieczorne, wyszedł na balkon by poobserwować zachowanie zzombiałych współobywateli.

Typki na ogól szwendały się bez celu, w małych grupkach, bądź też małymi stadami, każdy większy hałas zwracał ich uwagę - tak hałas był tym co ich przyciągało najbardziej.

Hałas był plusem na korzyść Elliota, wystarczy użyć . . . petard jakie zostały mu z sylwestra. 20 sztuk, nie jest to dużo, ale zawsze coś. Około 22 gdy na dworze zrobiło się już ciemno jak w mogile, założywszy spakowany do granic wytrzymałości plecak, z białą bronią w rękach ostrożnie otworzył drzwi na główny korytarz. Smród krwi, i rozkładającego ciała był wszech obecny, na szczęście tu na górze nie było żadnego szwendacza, co nie stanowiło zbytniej pociechy, ponieważ do przejścia główną klatką schodową miał jeszcze 12 pięter. Stąpając najciszej jak można skierował się ku schodom. Ciernisty krzew dobrze leżał w dłoniach, druga broń była zaczepiona do plecaka, w razie potrzeby silne pociągnięcie i ma ją już do użytku, gdyby krzew stracił zdolność bojową. Gdzieś w okolicy 7 piętra w mroku usłyszał tak dobrze znajomy z gier odgłos konsumpcji. Jednak to co doleciało do jego uszu, przebijało wszystko co do tej pory wymyślili scenarzyści. Mocniej chwytając ciernisty krzew, centymetr po centymetrze zbliżał się do źródła mlaskania i pomruków.

Kiedy doszedł na odległość pół metra od miejsca gdzie wiecznie głodny zombiak zapominając o "Bożym Świece" dogadzał swoim gustom kulinarnym, Elliot wziąwszy mocny zamach, w który użył całej swojej siły spuścił na głowę nieumarłego cios. Trzask rozłupywanej czaszki powalił zombiaka obok jego ofiary obgryzionej prawie do kości. Nabrawszy trochę sił, uważając by nie wyłożyć się na pozostałościach po ofierze i jej zjadaczu, nadal kontynuował schodzenie w dół klatki schodowej.

Droga do parteru zajęła mu około 40 minut, wszędzie po drodze wyczuwał miejsca rozkładających się zwłok, nigdzie żadnego znaku ocalałej osoby, nic. Nawet zwierząt domowych nie było słychać, prawdopodobnie one też zostały już przetrawione.

Przed blokiem w blasku księżyca zamajaczyły wrogie postacie, by odciągnąć ich od wejścia do klatki, przysłoniwszy ręką zapalaną petardę, po czterech sekundach rzucił ją najdalej jak mógł. Eksplozja była niczym wybuch miny. Nieumarli z najbliższych miejsc powoli ruszyli w tę stronę wydając masę nieartykułowanych dźwięków, już nie byli tacy szybcy jak z początku. Mając wolną drogę Elliot cicho jak tylko pozwalały mu warunki ruszył w stronę garaży.

W kilku miejscach dopalające się pożary budynków smętnie oświetlały ciemności nocy ukazując ogrom krwawej jatki jaki rozegrał się w ciągu dnia. Poobgryzane szczątki ludzkie, w kilku miejscach rozwalone wózki dziecięce zaplamione pozostałością po płynach organicznych. Spora część samochodów tarasowała ulice jak też chodniki, kilka razy jeszcze trzeba było używać petard by odwrócić uwagę.

Pokonanie w ciemnościach trasy trzech kilometrów do garażu zajęło mu ponad 3 godziny - po drodze starał wypatrzeć się oznak ocalałych, jednak w żadnym domu, bloku czy też wieżowcu nie widać było światła świec czy latarki, żadnych wołań o pomoc, nic - poza charkotem resztek zzombiałego społeczeństwa.

Brama na teren garaży była zamknięta, wewnątrz placu "żadnego żywego czy też martwego ducha" - kilka minut na sforsowanie bramy i po chwili był już obok swojego garażu.

Brama mino iż była sterowana elektrycznie, otwarła się bez problemu, wewnętrzne zasilanie awaryjne zdało swój egzamin, po zamknięciu wejścia rozbłysły podsufitki ukazując Pojazd Przetrwania.

Zmodyfikowany pancerny polonez miał ponad 5 metrów długości, dwa szerokości i dwa wysokości w najwyższym miejscu.

Wskaźniki mocy pokazywały że oświetlenie garażu będzie działać jeszcze przez 7 godzin, tak więc najwyższy czas wyjąć ze skrytki broń i podłączyć ją do uchwytu na dachu wozu, gdzie też mieściły się mechanizmy sterujące sprzęgnięte z komputerem pokładowym wozu.

Stan paliwa w baku pozwalał przejechać bez tankowania ponad 1000 km, filtry i klimatyzacja będą w stanie dawać znośne warunki podróży w rozpiętości temperatur otoczenia od minus 35 stopni do plus 45

Dobrym patentem było zastosowanie stalowych kół, nie są one wrażliwe na szkło, gwoździe, jedyną wadą jest ich ciężar i większe niż planował zużycie paliwa, jednak już sam zasięg pojazdu i jego masa ( według wyliczeń i testów przeprowadzonych na komputerze masa pozwalała przebijać się przez niewielkie ściany bez uszczerbku dla jednolitości wozu )

Zapakowawszy prowiant, wodę, wsiadł do wozu, sprawdził panele kontrolne pokazujące stan poszczególnych urządzeń i zdalnie otworzył bramę, po czym wyjechał w nieznane.

Zaraza jaka została wypuszczona ze współczesnej puszki Pandory zgodnie z zaprogramowanym kodem, zaczęła eliminować "nieumarłych", grupki jak też pojedyncze osobniki dostały ropnych wyprysków na ciałach. W miejscach ich pojawienia rozpoczął się proces rozkładu powoli acz niezatrzymanie trawiący swoich nosicieli.

Po trzech dniach wszędzie zapanowała cisza i bezruch. Szczątki dawnych mieszkańców miast i wsi zamieniły się w pył, który wiatr rozniósł na przysłowiowe cztery strony świata.

Najmniejsze "straty własne" poniósł zwierzęcy ekosystem, chyba że do strat zaliczymy te zwierzęta jakie były w ogrodach zoologicznych czy też w mieszkaniach właścicieli, gdzie padły one ofiarom zdegenerowanych ludzi.

Teraz gdy armagedon przeznaczonej do "odstrzału czy jak kto woli zagryzienia" ludzkości dobiegł końca z czterech potężnych schronów jakimi dysponowała grupa Binderberg wyszły oddziały zabezpieczające. Ich zadaniem było przejąć kontrolę na elektrowniami atomowymi, zapasami żywności i ewentualną eliminacją tych co umknęli zarazie.

Tak jak w przypadku Elliota, w innych państwach ocaleli z pogromu dość szybko doszli do takich samych wniosków jak nasz bohater i zaczęli się organizować by stawić czoło temu złu jakie zalało świat.

Mijały godziny, wehikuł Elliota powoli acz niestrudzenie pokonywał polskie dziurawe drogi dodatkowo usiane rozbitymi samochodami, kierując się ku miejscowości Czchów, gdzie według posiadanych informacji w okolicach zapory mieścił się jeden z największych w kraju magazynów wojskowych. Zewnętrzne mikrofony w czasie całej drogi nie zarejestrowały odgłosów żywych, wszędzie były zniszczenia i dogasające ogniska pożarów.

Kilka razy wprawdzie zobaczył wywieszoną białą flagę zrobioną bodaj z prześcieradła czy też obrusa, ale w budynkach nikogo nie było, ślady po plamach krwi, trochę pyłu jaki nie został jeszcze rozwiany. Nic. na jednej ze stacji uzupełnił paliwo, z półek zabrał żywność o długim terminie przydatności, oraz broń krótką leżącą wśród policyjnych cuchów. Z rozbitego obok radiowozu wymontował radio i komputer - być może przyda się to w dalszej trasie. Może gdzieś przez przypadek jakiś federalny ocalał.

Czasami czujniki ruchu sprężone z kamerami wychwytywały pojedyncze sztuki zwierzyny błąkające się niedaleko trasy przejazdu. Obraz jaki przekazywały kamery na monitory był też czasami zapisywany by w przyszłości stanowił dowód w oskarżeniu przeciwko tym, którzy dopuścili się tego bestialstwa. Czy uda się z nimi wygrać ? Jak odciąć tę gangrenowatą tkankę z ocalałej ludności świata ? iluż mogło przeżyć ten armagedon ? czy ocaleni zjednoczą siły by stawić opór ? te i inne pytania kłębiły się w umyśle kierowcy.

Trasę ponad 460 kilometrów jaką miał zaplanowaną w pokładowym systemie nawigacyjnym zajęła mu przeszło pięć dni , kilka razy szukał objazdów zatarasowanych tras. Starał się na noc parkować pojazd pod dachami ce-penów, czy też w przydrożnych lasach, tak by dla ewentualnego obserwatora nie być cały czas na widoku. Na przestrzeni całej trasy żadnych komunikatów, wołania o ratunek, nic. Jednak pozycjonowanie GPS nadal działało, co było bardzo pomocne w korektach trasy.

Dojeżdżając do granic Czchowa, minął szkołę zawodową do której kiedyś uczęszczał, budynek nie był mocno zniszczony, jedynie część warsztatów miała ślady niewielkiego pożaru.

Staranowawszy bramę, wjechał na zewnętrzny dziedziniec, gdzie mieścił się parking dla belfrów. Tutaj zatrzymał się, mimo iż do zapory i ukrytego wejścia było może z góra 10 kilometrów, postanowił odpocząć i przy okazji zobaczyć jak wygląda "centrum" mieściny jaką znał z młodości.

Ślady jakie zobaczył po drodze nie różniły się zbytnio o tych jakie do tej pory widział, sterty ubrań, rozbite samochody, wszystko to już było. Kataklizm zrobił totalne spustoszenie, iluż mogło być takich szczęśliwców jak on ? Przechodząc koło szkoły powszechnej na drzwiach dostrzegł przyczepioną kartkę. Ktoś w pośpiechu zostawił informacje że ocaleni zbierają się w szpitalu gruźliczym. Tam mieścił się jeden ze schronów wybudowany jeszcze za czasów głębokiej komuny. Ta informacja podniosła go trochę na duchu, wychodziło że nie był jedynym "szczęśliwcem" na terenie kraju jakiemu dane było przeżyć.

Z rynku do szpitala były dwie drogi, jedna szosą w kierunku zapory, druga "polna" którą w czasach swojej młodości chodził do szkoły.

Tak pro forma jeszcze przez godzinę krążył między budynkami co trochę wołając, może ktoś wrócił by mieć ogląd sytuacji dla ocalałych ? Jednak nic, zero odzewu poza wspomnianą kartką.

Po powrocie do wozu ustawił jeden z nadajników na dziewiąty kanał CB i zaczął wywoływać ocalałych, z początku cisza, później z głośnika w powodzi trzasków dobiegł go głos.

. . . obieramy ciebie, skąd nadajesz ?
stoję na parkingu szkoły zawodowej
. . . wiesz gdzie jest szpital ?
tak - kilkanaście lat temu tam mieszkałem razem z rodzicami.
. . . jak się nazywasz ?
Kowalski Elliot
. . . Elliot ! To naprawdę ty ? z tej strony Jack Górski . . . my przecież do jednej klasy chodziliśmy . . . ( trzaski zakłóciły resztę wypowiedzi )
OK - odpalam maszynę i za kilkanaście minut będę u Was
. . . uważaj na siebie, wprawdzie jest tu nas dwóch ocalałych, ja i Stan Goryszewski . . . ( znowu te trzaski )
Spokojnie koledzy, przebyłem taki odcinek w jednym kawałku to i może te ostatnie kilometry też jakoś miną mi spokojnie.

Nie jest źle , Jack-a pamiętał dobrze, był to jeden z jego kumpli jakich miał w tamtych czasach, na którym zawsze można było polegać, drugiej osoby nie kojarzył, być może jakiś miejscowy, lub osiedleniec - trochę ich tu zostało po oddaniu zapory i jej obsługa przechodziła z ojca na syna.

Droga do szpitala usiana była masą rozbitych samochodów, tak że ledwo dało się przejechać. Brama na teren obiektu była otwarta, w byłej portierni dostrzegł ruch wyłaniającej się postaci ubranej w kombinezon wojsk chemicznych - mający w żargonie nazwę kondon.

Elliot zaparkował obok butki i pozostawiwszy samochód w trybie samoobrony wyszedł ku nadchodzącemu. Gość w w stroju ochronnym zatrzymał się w pół kroku widząc przybyłego bez żadnych zabezpieczeń, mimowolnie cofnął się, jednocześnie sięgając do kabury.

to ja Elliot , przed godziną rozmawiałem z Wami przez CB
. . . to ty ? przez maskę na twarzy dobiegł go specyficzny głos przyjaciela - mimo tylu lat nie zmienił mu się nawet o jotę.
tak - możesz zdjąć tego kondona, to co zabiło większość już chyba nie jest aktywne, nigdzie w okolicy "martwego czy też żywego ducha"

Powolnym ruchem, jakby z ociąganiem, Jack zdjął ochronę twarzy i jakby z wymuszeniem zaczerpnął powietrza.
Jeden , drugi i kolejny najpierw płytki, później już głęboki oddech, na twarz wróciły naturalne kolory.

Kumple padli sobie w objęcia, to że udało się im przeżyć zakrawało na cud, powitawszy się przez dział administracji przeszli korytarzem do schodów piwnicznych, gdzie mieściła się kotłownia i wejście do schronu. Przez interkom Jack uprzedził współtowarzysza że idzie z gościem, który odzywał się przez radio.

Stan podobnie jak Jack z początku nieufnie podszedł do przybysza, który nie miał na sobie ubioru ochronnego, jednak postawa kolegi uspokoiła go na tyle że z wahaniem przywitał się z Elliotem.

Schron miał autonomiczne zasilanie z fotoogniw i niewielkiej turbiny wiatrowej ustawionej na wzgórzu nieopodal szpitala. Były tu pomieszczenia dla chorych, kuchnia z podziemną studnią, dział łączności i zapasowa kostnica.

W schronie było też dodatkowe wyjście, wchodziło ono w pobliską górę, a wyjście znajdowało się obok potężnego wiatraka, który wspólnie z bateriami fotoogniw dawał zasilanie kompleksowi od chwili gdy padła ogólnopolska sieć energetyczna.

Rozgościwszy się w dziale łączności Elliot dowiedział się jakim to przypadkiem ta dwójka ocalała. W przeddzień armagedonu był termin konserwacji i przeglądów systemów podtrzymania życia, sprawdzenia zapasów, ustaleniu co trzeba wymienić bo zbliżał się ich termin przydatności.

Stan i Jack byli oddelegowani do tego zajęcia przez miejscową OC i już "tradycyjnie" zanim zabierali się do pracy, urządzali sobie mała popijawę. Jak zwykle przeholowali i gdy następnego dnia ocknęli się z przepicia, na zewnątrz było już piekło.

Zainstalowane kamery, przekazywały co działo się w samym szpitalu jak też na zewnątrz, nie różniło się zbytnio od tego co widział Elliot, tych których zaraza nie zmieniał, zostali zeżarci żywcem. Później gdy sekwencja autodestrukcji zawarta w wirusie zakończyła swoją działalność tu też nie pozostał nikt żywy.

Jack obrawszy się w ubranie ochronne, wyszedł dwa razy na rekonesans, on to właśnie na drzwiach szkoły umieścił kartkę na jaką natknął się nasz główny bohater.

Obejrzawszy zapisy i dokończywszy wysłuchania opowieści ocalałych, Elliot zapytał się ich czy wiedzą że w pobliżu zapory jest magazyn z systemem zabezpieczeń do którego muszą się dostać, ponieważ należy sądzić iż ci co stoją za tym bałaganem, prędzej czy też później będą sprawdzali takie miejsca jak to i raczej nie należy liczyć iż przepuszczą żywym.

... żadnego takiego magazynu - schronu o jakim mówisz nie wiem
... ani też ja, mimo że z jack-iem od ponad 10 lat mamy pod opieką ten schron
... skąd masz takie informacje o których my nie wiemy, ba zakrawają na bajkę ...
Mieliśmy kiedyś wizytację wierchuszki w naszym dziale produkcji, gdzie nie ukrywam że część chemikaliów szła na potrzeby zakładów wojskowych do produkcji broni.
Otóż po wizycie nasze naczelstwo jak to bywa, zrobiło przyjęcie dla wizytujących w stołówce drugiego etapu. Te ścierwojady tak się zachlały że jeden z nich widać nie kontrolując się w zupełności bredził o starym jeszcze zbudowanym za okupacji kompleksie, który po wojnie przerobiono na coś jak arka na wypadek wojny atomowej. Wszyscy którzy brali udział w tym przedsięwzięciu bardzo szybko rozstali się z łez padołem, seryjny samobójca ich dopadł.
Nikt widać na poważnie nie brał tego do siebie, ot pijackie mamranie, jednak mój kolega który robił za kelnera, delikatnie udając pijanego wyciągnął jeszcze kilka informacji. Mój fart że podzielił się i teraz mniej więcej wiem gdzie szukać wejścia.

Czy aparatura jaką macie w dziale łączności jest w stanie odbierać coś więcej niż krajowe częstotliwości alarmowe ?

... tak ale wszędzie jest cisza jak makiem zasiał, twoja transmisja była jedyną jaką uchwyciliśmy, żadnych logicznych ciągów, słów w jakimkolwiek języku, nic.
Czy możecie zaprogramować komputer by przeczesywał całe dostępne pasmo, nie tylko podstawę ?
... tak, jest to możliwe.
Więc ustaw pełen zakres, prędzej czy później coś musi się odezwać, nie koniecznie nasi, ale zawsze informacja o zbliżaniu się sygnału pozwoli na jakieś przygotowania.
Teraz pozwólcie że w końcu trochę się zdrzemnę, myślę że od jutra powinniśmy skupić się na odszukaniu schronu arki, bo tylko tam bodziemy mogli mieć szansę na przetrwanie gdy do naszych stron dojdą oddziały oczyszczania.

Po tych słowach, poszedł do jednej z wolnych sal. zdjąwszy obuwie rzucił się na wyro i przykrywszy kocem zasnął snem sprawiedliwego.

W między czasie pozostali na zmianę czuwali w pokoju łączności, mając nadzieję że takich jak ich kolega będzie więcej. Poza zakłóceniami jednak nadal panowała cisza.

Następnego dnia po śniadaniu i strzeleniu sobie czegoś na "oczyszczenie" organizmu Elliot i Jack już bez ubrań ochronnych wsiedli do pojazdu przetrwania i powoli ruszyli w stronę zapory.

Od szpitala był to wprawdzie przysłowiowy rzut beretem, jednak należało zachować ostrożność, mijali puste domy, na drodze praktycznie nie było pojazdów ją tarasujących. Na oko sama zapora wyglądała na sprawną, przez jazy tak jak zwykle przelewała się woda. Kilkaset metrów obok zapory stał hotel, teraz był on zniszczony, jednak Elliot pamiętał jego wygląd z czasów gdy tu mieszkał i gdy po szkole czasami z kuplami przychodzili tu na kurczaka z rożna, którego smak był legendą i nawet z odległego Tarnowa przyjeżdżali turyści by go skosztować.

Przy hotelu był położony parking dla gości, na niego to właśnie wjechali - kilkadziesiąt metrów za parkingiem leżał potężny głaz narzutowy, za którym zaczynało się zbocze góry porośnięte lasem.

Tak pro forma przeszukali ruiny hotelu, samochody na parkingu. Jak zwykle nic, żadnych śladów ocalałych. Jedynie co to w kolejnym radiowozie znaleźli broń krótką i mapy. Ten łup przywłaszczyli sobie - bo jak to mawiał pewien znajomy - broni i amunicji nigdy dość.

Z informacji jakie miał Elliot, kluczem wejścia do schronu arki był ów kamień narzutowy, tam powinna znajdować się inskrypcja wykuta w kamieniu, która przez lokalnych uważana była za pozostałość po pradawnych ludach zamieszkujących te okolice. Kto rozpuścił tę legendę ? Prawdopodobnie osoby stojące po wojnie za projektem przerobienia niemieckiej instalacji na potrzeby swojej armii.

Na kamieniu faktycznie można było zobaczyć "zniszczone przez wieki złej pogody" symbole jakby rozjechanego "m" i znaku nieskończoności, a pod nimi coś co przypominało koryto rzeki - dwie połamane linie biegnące obok siebie.

Mając tak skąpe informacje, teraz należało spenetrować pobliski brzeg. Szukający doszli do wniosku iż chodzić może o tę stronę brzegu, gdzie mieści się hotel, ponieważ od zapory w dół linia rzeki odpowiadała temu co było wyryte w kamieniu.


W dole za stopniem wodnym od strony hotelu brzeg usiany był kamieniami, w zboczu zionęła rura odpływowa, prawdopodobnie od deszczówki z okolicznych budynków. Rura ta miała około metra średnicy. Zapaliwszy latarki weszli zgarbieni do środka.

Pierwsze pięćdziesiąt metrów nic nie przyniosło, ot zwykły ściek wodny, jakich wiele w tym kraju, dalej rura odbijała w górę, oraz w lewo, gdzie mieściła się solidna krata zamknięta na cztery sporych rozmiarów kłódki, mocujące ją do uchwytów z rury. Za tą kratą rura dwukrotnie zwiększała swoją średnicę w mroku którego pobłyskiwały co kilka sekund czerwone światła alarmu ? wskazujące drogę ? Nie mając ze sobą ani brzeszczotu do metalu, czy też przenośnego palnika do cięcia, Elliot poprosił Jack-a by ten trochę się odsunął i sam też oddaliwszy się na czworakach jakieś półtora metra i ze znalezionej broni rozwalił celnymi strzałami blokujące otwarcie kraty kłódki

Gdy już weszli w większy przekrój, mogli się spokojnie wyprostować, powiększony korytarz ciągnął się lekko w górę i kończył się po 300 metrach śluzą z pancernych drzwi, przy których był panel numeryczny. Jako kod wklepać ? poza cyframi nie było żadnych liter. Jak zapamiętał Elliot wykuty napis, przypominał on mu symbol 300, nic innego nie przychodziło mu na myśl.

Wbiwszy cyfry na klawiaturze przy śluzie, przez chwilę nic się nie działo, po może trzydziestu sekundach pancerne drzwi delikatnie drgnęły i przed poszukiwaczami ukazało się kolejne pomieszczenie w którym zapaliło się oświetlenie. Ich oczom pokazała się potężnych rozmiarów sala wykuta w litej skale. Po prawej i lewej stronie stały pojazdy wojskowe rożnych typów i przeznaczeń. Czołgi, transportery opancerzone, działa, statywy z bronią krótką i ciężką, dziesiątki skrzyń z amunicją wszelakiego rodzaju. Dalej w kolejnej części były rezerwy żywnościowe i gigantyczne pojemniki z wodą spożywczą i techniczną. Wykuta grota miała ponad kilometr długości i dwieście szerokości. Na jej końcu znajdowały się cztery potężne siłowniki hydrauliczne, one to otwierały centralne wjazd od zewnątrz.

Tu przy siłownikach był pokój obsługi technicznej, nikogo jednak w nim nie było, stały tu komputery zarządzające systemami podtrzymywania życia. W całym tym schronie - arce nie było jednak typowych pomieszczeń socjalnych, poza małą kuchnią i toaletą obok pomieszczenia kontrolnego.

Jack zasiał przy komputerze by zapoznać się z całością systemu. Ciekawe że nic nie było tu zaszyfrowanego, wszelkie informacje jakie zażyczył sobie operator, natychmiast pokazywały się na ekranie.

Jak się okazało, wpisanie kodu na klawiaturze przy śluzie uruchomiło system podtrzymania życia, do tego czasu w pomieszczeniu schronu panowała atmosfera uboga w tlen by nie niszczyły się zgromadzone dobra.

Schron arka dysponował własnymi generatorami elektrycznymi zasilanymi z potężnych podziemnych zbiorników, ich pojemność pozwalała na ponad trzy lata pracy - zdublowane generatory były umieszczone około 2 kilometrów w górę rzeki w jednym ze wzgórz.

Gdy nastąpił kataklizm - armagedon 95 procent ludzkości, nikt nie próbował się tu dostać, nie przyszły żadne informacje na systemową pocztę, ba cała łączność ze światem została natychmiast odcięta by nie zdradzić położenia.

Co ciekawe, w pamięci komputera były też informacje o schronie w szpitalu i jego systemie maskowania przez kontrolowane detonacje ładunków umieszczonych w budynku. Była to tak zwana opcja ostateczna.

Jak się okazało schronów w najbliższej okolicy 100 km było ponad 5, w tym 2 specjalnego znaczenia - oznaczono je symbolami WR.

Rozwiązała się też zagadka gdzie jest wyjście ze schronu. Pół kilometra od hotelu biegł wykuty jeszcze za okupacji przelotowy tunel w pobliskim wzgórzu. Tu na odcinku 150 metrów nie było asfaltu, tylko betonowa nawierzchnia stworzona z jakby betonowych płyt. Jedną z takich płyt podtrzymywały cztery siłowniki, gdyby zaszła potrzeba, siłowniki opuszczały pod kontem fragment nawierzchni, tak by ludzie czy sprzęt mógł się wydostać ze schronu.

Schron miał też pasywny system nasłuchu, Jack odpalił go by spróbować wychwycić sygnały od ocalałych, czy też komunikację między schronami WR jeżeli takowa istniała.

Ekran radaru rozbłysł linią skanowania, w promieniu 100 km w powietrzu były dwie jednostki, których komputer nie mógł zidentyfikować. Ich kurs wskazywał że lecą w kierunku Ukrainy. Wysokość przelotowa to 11 000 metrów. Poza tymi dwoma maszynami nikogo więcej. Między maszynami była prowadzona zaszyfrowana łączność.

Na jednym z pomocniczych ekranów pojawiło się pytanie czy dekodować ? Potwierdziwszy pytanie klawiszami T i ENTER po kilkunastu minutach zaczęły się ukazywać linijki tekstu, nie zawsze wprawdzie zrozumiałe, ale dające obraz to co się działo i o czym rozmawiali piloci dwóch maszyn.

... Czechy i Słowacja już zabezpieczone, po Ukrainie kolej na Rosję
... tak tylko ... potrzeba wsparcia jeszcze ... szturmowych
... baza zapewnia że nie będzie ... ale wsparcie na wszelki wypadek powinno być
... jak do tej pory skuteczność depopulacji jest wprost fantastyczna ... żadnych ... jednostek
... a co z grupami lokalnymi uznanymi przez najwyższych władców ...
... nie powinno ... ... ... są sprawdzeni

Jack zawołał Elliota by zapoznał się z dekodowanym tekstem, to co było na ekranie w 100 procentach utwierdziło naszego bohatera że cały ten armagedon to wina człowieka, a raczej organizacji zdegenerowanych typów, z grupy Bilderberg.

... jakie ... wypadek spotkania tych ...
... sprawdzić czy maja ... wyeliminować tych , których brak jest na liście ...
... ilość uznanych na Ukrainie ?
... pięć tysięcy ... ośrodek szkolenia ... sektor 02

Z całej populacji Ukrainy ma tylko być utrzymanych przy życiu 5000 osobników ? Boże jedyny to jest nie do opisania. Elliot po tych słowach wypowiedzianych ni to do siebie ni to do Jack-a zamarł na chwilę, po czym zwrócił się do kolegi

Wracamy do bunkra w szpitalu, przewozimy tu co tylko się da, oczywiście nocą by trudniej było nas namierzyć, od tej pory tylko nasłuchujemy ewentualnych wezwań od ocalałych, gdy takowych znajdziemy zabieramy ich do arki, pomieszczenia starczy dla dużej liczby ocalałych, jeżeli jeszcze poza nami ktoś w najbliższej okolicy żyje. Jeżeli uda się skompletować choćby 100 zdolnych do walki, będziemy musieli się przygotować na dzień, kiedy "ocaleni z armagedonu zawitają też w te okolice"

Słyszałeś o liście ? Gdyby tak przechwycić spis, albo z fabrykować jakąś lewiznę i umieścić ją na centralnym komputerze grupy Bilderberg, dałoby to szanse ocalenia wielu żyć.

W najbliższej okolicy brak ludzi poza nami trzema, po drodze jaka tu do was przebyłem też nikogo nie widziałem, żadnych śladów aktywności biologiczno - elektromagnetycznej - NIC.

Trzeba będzie po przeniesieniu zapasów ruszyć w trzech samodzielnych składach poza obręb strefy 100 kilometrów.

Jazda nocą, szukanie dyskretne za dnia. Zero kontaktu do czasu aż kogoś znajdziemy. Przyjmując że agresorzy mają ważniejsze rzeczy na głowie - zabezpieczenie elektrowni atomowych i silosów z pociskami, w naszej okolicy, w kraju pojawią się gdzieś za góra miesiąc, chyba że do akcji zabezpieczenia dojdą osobnicy z listy.

Pokaż mi Jack jak otwiera się te wrota, wypuszczę cię pod wieczór, moim mobilem pojedziesz po kolegę. Z tego co widziałem przy szpitalu stał bus dostawczy, gdy go już zapakujecie wrócicie, kolega niech jedzie po ciemku - korzystając z przenośnego noktowizora, znajdziesz jeden zapasowy w moim wozie, sam mój mobil samoczynnie przejdzie w tryb jazdy w podczerwieni po zapadnięciu zmroku. Gdy wrócicie z zapasami, przygotujemy się do wyjazdu.

A co z arką - spytał się Jack ? Po wyprowadzeniu samochodu kolegi, weźmiesz jeden ze stojących tu hamerów, zatankujesz do pełna, plus zapas i wyjedziesz jako ostatni. Ja wrócę wejściem jakim tu dotarliśmy, sprawdź tylko jaki kod zamyka całość i przestawia schron w stan czuwania.

Do waszego powrotu rozejrzę się dokładnie po schronie, może coś nam umknęło ? Poczynię przygotowania do akcji poszukiwawczej. Trzeba uszykować tak zwane żelazne porcie dla nas i tych co ocalimy. Powiedzmy ze będziemy mieli farta gdy znajdziemy 100 do dwustu ludzi. Dobrze gdy uda się skołować jakiś większy transport na miejscu ewakuacji, może to być autobus.

Za kilkoma hamerami stały średniej wielkości przyczepy samochodowe, na nie to załadował żelazne porcje żywności i paliwa, Jack trochę mu pomógł, jednak gdy zbliżała się godzina 22 wyszedł ze schronu kierując się do miejsca gdzie zaparkowany był pojazd Elliota

Przed samym wyjściem, Elliot uzgodnił z Jack-iem iż przerwie ciszę radiową tylko gdyby zdarzyło się coś ważnego, wiadomo bez potrzeby nie należy ujawniać swojego istnienia, tym bardziej że według słów jakie odczytali z dekodowanej rozmowy między samolotami, osoby nie uwzględnione na liście grupy, są tak czy siak przeznaczone do odstrzału.

Tymczasem w schronie Elliot myszkując po elektronicznej mapie znalazł jeszcze jedno pomieszczenie do którego prowadził właz w podłodze. Jak się okazało był tam zapasowy terminal sterowania i komory hibernacyjne ! 20 pojemników mogło w stanie zmniejszonej żywotności chronionego obiektu ( jednostki ludzkiej ) zapewnić mu sztuczny sen przez 5 lat, jednak jak głosił dopisek - komory praktycznie nie były testowane i hibernacja oznaczała grę na własne ryzyko.

To była nowość - Elliot nigdy do tej pory nie zetknął się z takimi maszynami, oczywiście w opowiadaniach SF autorzy taki pomysł wykorzystywali od dawna, ich bohaterowie mogli przemierzać bezkresy kosmosu praktycznie nie starzejąc się. Widać ktoś w końcu przełożył dawne mrzonki na realne urządzenia.

To dawało dodatkowe możliwości przetrwania, jednak nasuwało też pytania ? Jak daleko utajniony był ten projekt ? ile państw posiadało takie urządzenia ? i najważniejsze, czy lokalizacja arki naprawdę dla wszystkich była tajna ? Jeżeli tak to tylko Boskim zrządzeniem losu Elliot dowiedział się o niej, czy oprócz niego jeszcze ktoś znał namiary ? Czy to że do tej pory nikt tu nie przybył, nie próbował znaczy to że tajemnica o jego istnieniu poszła do grobu ?

W ciągu nocy Jack z kolegą zrobili trzy kursy zwożąc do arki najpotrzebniejsze rzeczy ze szpitalnego schronu, teraz gdy już wszyscy byli już w nowym miejscu, a "za oknami monitorów" wstał już dzień, po krótkim śnie regeneracyjnym zaczęli robić końcowe przygotowania do misji ratunkowej. Jeszcze raz sprawdzili ekwipunek, zapasy paliwa i żywności. Wszystko było zapięte na przysłowiowy ostatni guzik. Gdy Elliot i Stan wyprowadzili swoje maszyny do wylotu z tunelu, Jack uczynił podobnie, ale musiał wrócić się do arki by tajnym wejściem opuścić schron i zamknąć śluzę.

Kiedy pojawił się u wylotu tunelu, było już ciemno, pożegnawszy się ze sobą, w odstępach co pól godziny ocaleni ruszyli na "łowy". Stan w kierunku górnego śląska w okolice miasta Katowice, Jack obrał kurs na Warszawę a Elliot miał do pokonania najdłuższą trasę - celem jego misji ratunkowej był jedyny polski port wojenny, gdzie stacjonowały dwie nasze łodzie podwodne. Orzeł i Niepodległość. Była więc szansa że być może ktoś tam ocalał, tak samo jak w pozostałych miejscach - Warszawa - bunkry rządowe pod pałacem kultury i Katowice z okolicznymi kopalniami.

Jechali nocą, by za dnia w punktach przystankowych zregenerować siły oraz ruszać na okoliczny zwiad, radia będące na ciągłym nasłuchu "milczały szumiąc tylko"

Nic, żadnej komunikacji szczątkowej, żadnych automatów wysyłających zapętloną wiadomość gdzie zazwyczaj podaje się długość i szerokość geograficzną i prośbę o pomoc.

Nic - czyżby w całym kraju tylko oni trzej ocaleli ? Jako że wóz Elliota miał najlepsze wyposażenie do skaningu pasma radiowego, zaczął on nabierać takiego przekonania. W mijanych miastach, wsiach, miasteczkach nikogo - tylko zwierzęta błąkające się po ulicach przez które czasami przebić się to była wyższa sztuka jazdy.

Pierwsza zakodowana informacja doszła do Ellita gdy prawie docierał do celu swojej podróży - Kopalnia Św Jadwigi - 20 górników, Jutrzenka - 10 górników. Stan meldował że zbiera ocalałych i tak jak uzgodnili wraca do arki.

Jack jakby się zmówił ze swoim kolegą i po chwili nadesłał komunikat o 400 cywilach jakich znalazł w podziemnym kompleksie handlowym w okolicach pałacu kultury. Kobiety i dzieci plus kilku mundurowych oraz przygarnięte psy i koty.

Nie jest tak źle jak z początku zakładałem pomyślał Elliot. GPS pokazywał że do celu podróży zostało mu jeszcze 20 km - jak do tej pory on jedyny nikogo nie znalazł, być może w bazie okrętów podwodnych sytuacja ulegnie zmianie.

Na kilometr przed bazą dostrzegł ślady potyczki, droga i pobocza usłane były rozbitymi pojazdami cywilnymi i wojskowymi, w niektórych zachowały się jeszcze resztki ich pasażerów.

Noktowizor spisywał się doskonale, wszytko było na swój sposób wyraźne, w razie potrzeby, komputer pokładowy wozu oczyszczał obraz i podawał go na ekrany. Zatrzymawszy pojazd, Elliot przestawił go w tryb czuwania i przed wejściem do bazy za dnia, postanowił się trochę przespać.

Gdzieś około 7 rano komputer obudził go alarmem zbliżeniowym. Do wozu podchodziła grupa marynarzy uzbrojona w broń ręczną. Było ich 7 a na strażnicy przy ciężkim karabinie maszynowym osłaniał ich kolejny. Włączywszy zewnętrzny głośnik odezwał się do nich.

... z łaski swojej przystopujcie !
... wy swój czy wróg ?
... a ktoś ty ?
... ocalały z pogromu, szukam takich jak wy.
... odsuńcie się pod bramę to wyjdę do Was i pogadamy.

Żołnierze trochę nieufnie wykonali jego prośbę, jednak cały czas mieli broń w pogotowiu skierowaną na pojazd. Wprawdzie amunicja z AK tylko zadrapałby lakier, to już CKM na wieży strażniczej mógłby trochę pobruździć.

Wysiadłszy z wozu, z własną bronią krótką podszedł na kilka metrów do grupy żołnierzy.

... kto tu dowodzi ?
... kapitan Kowalski
... proszę zaprowadźcie mnie do niego, liczy się każda chwila
... ale bez broni, gdy będziesz wychodził dostaniesz ją

Elliot bez wahania oddał swoją "znalezioną" broń i w towarzystwie żołnierzy przeszedł przez bramę z wierzą strażniczą.
Koszary przypominały mini osiedle dwupiętrowych bloków , za którymi na tle morza widać było bunkry gdzie stacjonowały łodzie podwodne. Cała baza otoczona była 5 metrowym murem.

Weszli do jednego z "bloków" gdzie mieściło się dowództwo bazy. W jednym z pomieszczeń siedział w średnim wieku żołnierz choć jego mundur nie pasował do tych których spotkał. Okazało się że był kapitanem lotnictwa.

Widząc cywila wstał z krzesła i wyciągając dłoń przywitał się z Elliotem.

Na prośbę przybysza, kapitan kazał zwołać wszystkich poza strażnikiem na wieży, w sumie jeszcze 10 marynarzy z tej jednostki. Teraz w błyskawicznym skrócie opowiedział zebranym swoją historię i co do tej pory udało się jemu i jego przyjaciołom dokonać.

Miny zebranych mówiły same za siebie, kapitana bardzo zaniepokoiła informacja jaką cywile przechwycili z lecących samolotów.

... to co powiedziałeś, pokrywa się z jednym z tajnych raportów jaki miał być rządowi przekazany gdzieś z 8 lat temu, jednak z niewiadomych dla mnie przyczyn nigdy do tego nie doszło, ba nawet wszyscy związani z tym raportem zginęli z "ręki seryjnego samobójcy"
... tak samo jak wiele innych osób
... dojazd do Was zabrał mi 6 dni, muszę swoim zameldować i powinniśmy postanowić co dalej
... jeżeli faktycznie 95% populacji poszło do piachu, to można przyjąć iż w najlepszym przypadku agresor może liczyć na 80 do 100 tysięcy zaufanych zabijaków, plus to co jest po ich stronie w krajach na całej planecie.
... ilu by ich nie było, lepiej jest zginąć w walce, niż dobrowolnie się poddać i dostać porcję ołowiu między oczy
... tak, masz rację cywilu, jednak zanim przystąpimy do walki, trzeba odnaleźć jak najwięcej tych co jakimś cudem przeżyło tę apokalipsę.

Historia ocalenia kapitana Kowalskiego i reszty marynarzy w tej bazie też była zawdzięczana zrządzeniu losu. 12 godzin przed apokalipsą, kapitan pojawił się w jednostce by z ramienia 2 departamentu nadzorować montaż na wybranej łodzi podwodnej nowego systemu komunikacji, którego nikt oprócz naczelnego dowództwa nie mógłby przechwycić.

Razem z 10 marynarzami weszli na pokład łodzi, zamykając za sobą włazy, dodatkowo zanurzyli się , by nikt postronny nie mógł "przeszkadzać" w trakcie tej pracy. Oczywiście nasłuch na pasmo jednostki był prowadzony, nagle gdy zaczęła się zadyma i "eter" wypełniły rozkazy obrony, ataku, krzyki operatorów, kapitan lotnictwa jako najstarszy stopniem za zgodą marynarzy objął dowództwo. Będąc zanurzeni nic nie mogli zrobić, Było ich liczenie za mało, gdyż na zewnątrz zombiała załoga będąca w stanie furii 40 krotnie przewyższała liczebnością tych zanurzonych.

Gdy rzeź dobiegła końca, zamilkły pasma awaryjne jak też cywilne, po naradzie z załogą wynurzyli się i pobrawszy broń wyszli na zewnątrz. Widok był straszny, podobny temu jaki widział Elliot. Zarażeni z biegiem czasu rozsypali się pył, pozostało więc im tylko z terenu bazy pogrzebać poległych ( zagryzionych )

Nowy sprzęt do do kontaktu z kwaterą główną milczał - widać było że tam też nikt nie ocalał, albo jeżeli żyją nie dają znaku życia. Do czasu gdy pojawił się Elliot wysłali wprawdzie jeden patrol, ale w promieniu 100 km od bazy nikogo żywego nie znaleźli.

Komunikat o swoim odkryciu Elliot przesłał do swoich znajomych, po czym zaczęto szykować dwie grupy, jedna na czele z kapitanem i przybyszem miała wracać do arki - aby przyspieszyć trochę czas drogi, wóz Elliota załadowano na pokład RG20 - potężnego śmigłowca transportowego i razem z piątką marynarzy pod osłoną nocy udali się do punktu zbornego.

Druga grupa uzbroiwszy samochody terenowe i wojskową wersję autobusu ruszyli też nocą dość okrężną drogą, by udając się do arki, spróbować odnaleźć jeszcze żyjących.

W między czasie na terenach Moraw Czeskich kilku ocalałych tamtejszych mieszkańców udawało się pod osłoną nocy w kierunku gór, by w grotach ukryć się przed ekipami "czyszczącymi" jakie od około 3 tygodni systematycznie przeczesywały ich kraj, mordując tych nielicznych jacy ocaleli z pogromu.

Kilka razy cudem wyszli z obławy w jaką wpadali, ich plusem było to że znali dobrze swoje strony i mieli broń, wprawdzie to broń krótka, ale skutecznie eliminowała małe patrole. W sumie udało im się zlikwidować 10 najeźdźców przy zerowych startach własnych. Liczba ta była wprawdzie kroplą w morzu, jednak ich działania trochę pomieszały szyki tym co dokonali ogólnoświatowej masakry, dając jednocześnie czas sąsiadom z Polski na dokończenie zbierania ocalałych.

Morawianie tak samo jak Polacy tylko w nocy przemierzali swój wyludniony kraj, za dnia odpoczywając i szukając ocalałych. Po trzech tygodniach doszli do groty win leżącej w Sudetach na pograniczu z Polską. Grota win - była miejscem gdzie leżakowały najlepsze marki jakie w Czechach produkowano. Gdy nadchodził ich czas, transporty znanych i cenionych marek rozsyłane były na cały świat.

620 osób, tyle w sumie odnaleźli dzielni Morawianie, co było liczbą zbliżoną do ich Polskich przyjaciół, liczebność wprawdzie mała, ale tu jak i tam zawsze mogła dać początek odrodzenia się zniszczonego narodu, pod warunkiem że dane będzie im przeżyć i wygrać bój ostateczny z najeźdźcami, którzy dysponowali w każdej dziedzinie przewagą liczebną, uzbrojeniem i technologią.

=================================================================================================

Return to Pogaduszki wszelakie