Amiga?
To długie, choć błyskawicznie mijające godziny spędzone na lotusowych wyścigach, gdy to na mej połowie ekranu pojawiał się napis "Terminator ahead", a następnie wyprzedzałem kolegę łamiącego z przejęcia joystick.
Amiga?
To szybki powrót do domu wieczorem od przyjaciół mieszkajacych dwa osiedla dalej - tym szybszy, że w kieszeni kurtki znajdowało się pudełko świeżo nagranych dyskietek, a wśród nich niezapomniane "Extension" grupy Pygmy Projects. Te wieżowce...
Amiga?
To pierwsza wielka (niepełnoletnia) wyprawa do oddalonej o dwieście kilometrów Warszawy aby spędzić dwa dni na Intel Outside; to również zwycięski udział w crazy compo polegającym na złamaniu jakiejś starej płyty głównej od peceta.
Amiga?
To noce spędzone przed telewizorem na powtórnym czytaniu cross-dosowanych logów z IRC-a w języku angielskim, przynoszonych na dyskietce sformatowanej na 720kb z pierwszej kafejki internetowej gdzie obowiązkowo spędzałem co najmniej dwie godziny dziennie rozmawiając z ludźmi znajdującymi się po drugiej stronie świata.
--
Kilkanaście lat później są komputery, smartfony, tablety, nie ma Amigi... A i mój świat jest już zupełnie inny.
Nie ma Lotusa - za to w moim garażu stoi auto, do którego zawsze mogę wsiąść.
Nie ma Extension, choć muzyka Jestera jest gdzieś wśród empetrójek na pendrive tkwiącym w samochodowym radioodtwarzaczu.
Nie ma copy parties, a i wszelkie odległe wyprawy nie są już nazywane wojażami, lecz delegacjami. Podróżuję nie na korytarzu pociągu wśród przyjaciół z plecakami wypchanymi dyskietkami, lecz siedzę w samolocie obok znajomych z pracy. Lub równie często sam.
Bezsenne noce pozostały jak dawniej, choć z innych powodów... Za to moje dziecko śpi beztrosko w łóżeczku obok.
Ech, Amiga, Amiga...
Przez te wszystkie lata niezmienna. Od wczoraj dzięki Wam nowo odkryta.
Dziękuję.
Somi.
Amiga rulez.
To długie, choć błyskawicznie mijające godziny spędzone na lotusowych wyścigach, gdy to na mej połowie ekranu pojawiał się napis "Terminator ahead", a następnie wyprzedzałem kolegę łamiącego z przejęcia joystick.
Amiga?
To szybki powrót do domu wieczorem od przyjaciół mieszkajacych dwa osiedla dalej - tym szybszy, że w kieszeni kurtki znajdowało się pudełko świeżo nagranych dyskietek, a wśród nich niezapomniane "Extension" grupy Pygmy Projects. Te wieżowce...
Amiga?
To pierwsza wielka (niepełnoletnia) wyprawa do oddalonej o dwieście kilometrów Warszawy aby spędzić dwa dni na Intel Outside; to również zwycięski udział w crazy compo polegającym na złamaniu jakiejś starej płyty głównej od peceta.
Amiga?
To noce spędzone przed telewizorem na powtórnym czytaniu cross-dosowanych logów z IRC-a w języku angielskim, przynoszonych na dyskietce sformatowanej na 720kb z pierwszej kafejki internetowej gdzie obowiązkowo spędzałem co najmniej dwie godziny dziennie rozmawiając z ludźmi znajdującymi się po drugiej stronie świata.
--
Kilkanaście lat później są komputery, smartfony, tablety, nie ma Amigi... A i mój świat jest już zupełnie inny.
Nie ma Lotusa - za to w moim garażu stoi auto, do którego zawsze mogę wsiąść.
Nie ma Extension, choć muzyka Jestera jest gdzieś wśród empetrójek na pendrive tkwiącym w samochodowym radioodtwarzaczu.
Nie ma copy parties, a i wszelkie odległe wyprawy nie są już nazywane wojażami, lecz delegacjami. Podróżuję nie na korytarzu pociągu wśród przyjaciół z plecakami wypchanymi dyskietkami, lecz siedzę w samolocie obok znajomych z pracy. Lub równie często sam.
Bezsenne noce pozostały jak dawniej, choć z innych powodów... Za to moje dziecko śpi beztrosko w łóżeczku obok.
Ech, Amiga, Amiga...
Przez te wszystkie lata niezmienna. Od wczoraj dzięki Wam nowo odkryta.
Dziękuję.
Somi.
Amiga rulez.